Unoszę
głowę i patrzę przed siebie ciągle jeszcze mętnym wzrokiem. Na
wysokości moich oczu dostrzegam jasnobeżową plamę, której
niewyraźne dotąd kontury powoli zaczynają się klarować.
-
Wstawaj! Rusz dupę i zbieraj się człowieku! Musimy uciekać-
dochodzi mnie gardłowe ponaglanie.
Przecieram
uporczywie dłonią obolałe po niefortunnym zderzeniu z szafką
czoło. Kręcę głową, by pozbyć się resztek oszołomienia. Raz
po raz zamykam i otwieram przekrwione oczy.
-
Ogłuchłeś, czy co! Wstawaj szybko- nalega wciąż jeszcze
niewyraźny stwór.
Zderzenie
z nieszczęsną szafka musiał spowodować jakieś poważne
uszkodzenie mózgu. Albo umarłem i zasłużenie trafiłem do piekła.
Jedno z dwojga. Trzecia możliwość przecież nie istnieje. A może
jednak? Jeżeli nie umarłem, a mój mózg nie przestał działać to
widok, który obserwuje przed sobą musi być prawdziwy. Ale co ja
właściwie widzę?
-
Wstawaj! Sam bym poprowadził, ale jak się pewnie domyślasz nie mam
prawa jazdy.
Po tych
słowach słyszę świst powietrza i czuję na policzku rozchodzące
się powoli coraz mocniejsze pieczenie. Wstaje oszołomiony i z
otwartymi ustami przyglądam się stworzeniu stojącemu na dwóch
łapach przede mną. Czuję coraz mocniejsze pulsowanie w czaszce, a
obolały mózg chyba postanowił rozsadzić ją od wewnątrz na
drobne strzępy. Didol podaje mi kluczyki i krzyczy:
-
Spadajmy stąd!
Wyrywam
je z wyciągniętej w moją stronę pazurzastej łapy i czym prędzej
biegnę do szoferki. Drżącą ręką wsadzam kluczyk do stacyjki.
Walenie w drzwi nie ustaje. Choć minęło dopiero kilka sekund od
momentu, gdy wskoczyłem do kampera to wiem, że drzwi nie wytrzymają
zbyt długo. Przekręcam klucz, rozrusznik kręci głośno, a
następnie silnik z oporami odpala. Nie dając mu czasu by się
rozgrzał naciskam gaz i z piskiem opon ruszamy przed siebie w mrok
ku domniemanemu wyjazdowi z polany. Kątem oka widzę jedynie
zwalistą postać, która unosi w gniewie rękę nad głowę. Nasze
spojrzenia spotykają się. Piwniczny oprawca świdruje mnie zimnym
wzrokiem. W jego oczach nie dostrzegam gniewu, czy oznak zawodu. Nie,
widzę w nich nadzieję, nie, nie tylko nadzieję, to pewność, że
się jeszcze kiedyś spotkamy.