Jak widać, także Komo wspierał nas dzielnie ;)
...oczywiście z nieodłącznym mistrzem pierwszego planu :)
Jak widać, także Komo wspierał nas dzielnie ;)
...oczywiście z nieodłącznym mistrzem pierwszego planu :)
Wsiedliśmy więc w busika na dworcu w San Remo i ruszyliśmy ku Cerianie. W linii prostej to zaledwie kilkanaście kilometrów (może nawet nie), w rzeczywistości zaś, to pnąca się zakrętami ku górze, miejscami dosyć wąska droga. Ku przypomnieniu nadmieniamy tylko, że panowała wówczas zima i miasteczko było dosyć ponure oraz sprawiało mocno mroczne wrażenie. Wiadomo- będąc na letnich wakacjach, kiedy słońca nie śmią zasłaniać chmury, a temperatura nie pozwala na ubranie długich spodni, czy też bluzy, takie miejsca wydają się urokliwe, a nawet romantyczne. Jednak podczas chłodniejszej pory roku, cały romantyzm spowija mgła, a wspomniany wyżej urok zarasta mchem. Zaś dające schronienie przed upałami ściany starych domów- pokrywają się grzybem. Żeby już więcej nie przedłużać, czyli po prostu nie przynudzać, napiszemy jedno- wyleczyliśmy się. Nie powiemy, że definitywnie, ale na jakiś czas na pewno. Trzeba po prostu przekierować myśli ku klimatowi, który nie jest skalany zimą :)
Po tych wszystkich, jakże emocjonujących przeżyciach, by podreperować zdrowie, zarówno fizyczne, jak i mentalne, wróciliśmy na kilka dni do Menton, aby w towarzystwie emerytów z całego świata, powygrzewać się odrobinę w słońcu. Choć wszechobecna w kamperze wilgoć oraz atakujący nasz materac grzyb nie przestawały nam przypominać, że mimo wszystko mamy najchłodniejszą porę roku.
Dlatego też, leciutko zdołowani, ruszyliśmy powoli z powrotem w stronę domu. A, jako, że my to my, zajęło nam to jakiś czas.
Po drodze przeczekaliśmy jeszcze kilkudniową sztormową pogodę w San Lorenzo al Mare. Nasze skąpe z natury dusze zaszalały i zdecydowaliśmy się na płatny postój. Podczas trwającej kilka dni ulewy, nic tak nie koi serca, jak spowijająca kampera przyjemnym ciepłem farelka, nie wspominając o hulającym niczym wicher na zewnątrz Internecie.
Kiedy się w końcu wypogodziło wybraliśmy się na przechadzkę, która okazała się okraszonym potem drałowaniem pod górę. Na szczycie przywitał na widok, może i nie oszołamiający, ale z pewnością wart wysiłku.
Jak już się porządnie wypogodziło, to i słońce zaczęło wywiązywać się ze swoich obowiązków i zrobiło się cieplej.
W sam raz, żeby pomoczyć nogi oraz powygrzewać się gdzieś w kąciku.
Co, jak co, ale palmy, piasek oraz morskie fale, to to, co nadaje naszej marnej egzystencji sens.
Jeszcze kilka dni w Diano Marina (niestety z pobliskiej, chyba najbardziej przez nas lubianej Imperii goni policja), leniwy spacerek do opustoszałego o tej porze roku Cervo...
...i ruszamy dalej.
Czas powiedzieć: Ciao Italia, może wrócimy za kilka miesięcy (a taki ch.j! Patrz: Covid-19). Żegnajcie spienione fale, bywaj wspaniała tłuścioszko- Farinato! Dobrze, że zrobiliśmy zapas lokalnej oliwy oraz mąki z ciecierzycy :)
Czas ten spędzaliśmy we włoskiej Ligurii, ze szczególnym wskazaniem na San Remo i krótkimi wypadami do francuskiego Menton, by odpocząć od hord mniej lub bardziej lokalnych kamperowców, którzy to, postanowili masowo zasiedlić wszystkie możliwe i nadające się do postoju miejsca. Tylu kamperów oraz takiego tłoku nie widzieliśmy dotąd nigdy.
Choć nie możemy ich przecież potępiać, skoro i my tam byliśmy i dołożyliśmy tym samym naszą kamperową cegiełkę do tego ogólnego szaleństwa.
Dlatego, po dystyngowanych deptakowych przechadzkach w najlepszych dresach jakie mieliśmy, uciekaliśmy ku spokojowi, w poszukiwaniu miejsc odludnych.
Albo, jak się rzekło- do sąsiedniej Francji. Tutaj zdarzało się nam nawet nocować w samotności...
...popijać winko patrząc na jedną z najpiękniejszych nadmorskich starówek...
...zażywać słonecznych kąpieli...
...czy też moczyć stopy w słonej i wbrew porze roku, wcale nie tak zimnej wodzie.
A, że w międzyczasie wypadał Sylwester, to i moczyliśmy usta w znacznych ilościach alkoholu, próbując uciec przed uciekającym czasem oraz hałasem fajerwerków. Przestrzegamy jednak wszystkich! Metoda to bowiem zwodnicza, o czym przypominały nam rano wątroby oraz rozedrgane dłonie :)
Niech żyje Nowy Rok! Choć z obecnej perspektywy, nie wiemy, czy było się na co cieszyć...