Tak jak pewnie większość z Was, nas także koronowe szaleństwo zmusiło do trzymania się blisko domu. Całe szczęście w Niemczech nie było tak rygorystycznych restrykcji jak w Polsce, można było chodzić na spacery, jeździć rowerem i tym podobne. Trudno było jednak kupić papier toaletowy oraz drożdże. Szczęśliwi ci, którym się to udało, reszcie pozostawały sztywne gazety oraz niewyrośnięte placki zamiast puszystego chleba :)
W sumie to nie cierpieliśmy zbytnich niedogodności. Zakupy raz w tygodniu, spacerki, rowerki, regularna konsumpcja większych niż zazwyczaj ilości alkoholu oraz stronienie od ludzi. W sumie nasze normalne życie ;) Do tego pogoda dopisywała i już w marcu mogliśmy rozpocząć sezon balkonowo-plażowy.
Nie mogliśmy tylko przeboleć i w sumie do tej pory nie możemy, że nie dane nam było pojechać nigdzie kamperem. A plany były ambitne (Korona, ty ku.wo!). Może uda się wybyć gdzieś na dłużej po zbiorach, czyli w październiku, ale kto wie (ktoś tam pewnie wie, patrz:druga fala). Wróćmy jednak do pierwszej oraz czas niekończących się leśnych spacerów...
...oraz należytego wzmacniania się zepsutym winnym sokiem. Wiadomo, jak ruszać na walkę z podstępnym wirusem, to alkohol jest najlepszym orężem. A, że nie tak wysokoprocentowy, to dążyliśmy po prostu do wyższej koncentracji tychże we krwi poprzez kumulację konsumpcji. Nie będziemy zagłębiać się tu w naukowe szczegóły- grunt, że działa :)
Mieliśmy też dużo czasu na zwiedzanie okolicy (jakbyśmy normalnie nie mieli, ha, ha). W tym przypadku: odwiedziny u hrabiego. Zamek jest w rękach rodziny, która na dodatek ciągle go zamieszkuje, od wieków. W Niemczech, w odróżnieniu od Polski, byłe rodziny arystokratyczne są wciąż posiadaczami lasów, wielkich areałów ziemskich oraz zamków. Mimo minionych wojen, ta ciągłość historyczna wciąż trwa.
Kurde, ładna ta nasza wioska. Czasem żartujemy między, że to najczęściej fotografowana dziura w Niemczech.
Zaś pod koniec marca wiosna rozgościła się na dobre.
My zaś dzieliliśmy czas między spacery oraz świeżo zaaranżowane atelier do plecenia makram i innych sznurkowych cudów.
Jak widać, także Komo wspierał nas dzielnie ;)
Cyklu spacerowego ciąg dalszy...
...oczywiście z nieodłącznym mistrzem pierwszego planu :)
Kolejne wizyta, tym razem u ostatniej królowej Portugalii. Tak, tak, właśnie w tym dworku nieboraczka dokonała żywotu po upadku monarchii.
Ale co tam historia, gorąco- trzeba uzupełniać płyny.
Z perspektywy nadchodzącej jesieni oraz nieubłaganie następującej po niej zimy, aż chce się krzyknąć: wiosno wróć!
Z biegiem dni zapuszczaliśmy się coraz dalej, pomimo, że przepisy mające wspierać walkę z wirusem stawały się jeszcze bardziej rygorystyczne. Dobrze, że można było jeździć rowerem bez maseczki.
Kwietniowa kąpiel w przedalpejskim jeziorze? Czemu nie!
Ok, wszystko fajnie, nawet nie dłużył nam się ten dziwny koronowy czas...momentami było nerwowo, kilka nocy wypadło z grafika, ale co tam, trzeba żyć i marzyć dalej. Poza tym...
...ktoś tu już zwęszył nadchodzące zmiany :)