Jak zapewne co bardziej spostrzegawczy z Was zdążyli zauważyć, z kart niniejszej strony zniknęły ikonki odnoszące do naszego Facebooka oraz Instagrama. Stało się tak dlatego, iż po prostu ewakuowaliśmy się z tego jakże zacnego towarzystwa, usuwając bezpowrotnie posiadane tam konta oraz wycofując tym samym serduszkowe, czy też łapkowe aktywa. Uznaliśmy, że jako istoty dosyć aspołeczne, czy też, mówiąc inaczej, antysystemowe- nie do końca tam pasujemy. Poddawanie się ocenie innych ludzi w postaci hieroglificznych reakcji nie służy tak naprawdę nikomu, a i pasienie brzuszka Wielkiego Brata nie koniecznie jest naszym zamiarem. Dlatego też, jeżeli ktoś chce wejść w jakąkolwiek internetową interakcję z nami, to zachęcamy do wysłania staroświeckiego maila :) Na pewno nas ucieszy taka forma kontaktu!
Nie o tym jednak miał być ten wpis. Jak widzicie po zdjęciach, jest cukierkowo i milusio, na co drugim zdjęciu słońce chowa się w morskich toniach, błękit nieba kłuje po oczach, zaś nasze ciała napawają się ciepłem, a oczy widokami.
Można zadać więc pytanie: czy to aby nie odrobinę sfałszowany obraz wykreowany jedynie na internetowy użytek. Odpowiedź może paść tylko jedna: nie! Tam naprawdę jest tak pięknie :)
Zaś miasteczko, w który przez tydzień gościliśmy, czyli Rovinj jest prawdziwą perełką. Karty przewodników chwalą je nawet pisząc, iż jest najpiękniejszą adriatycką osadą.
Co do tego, to pewności nie mamy, ale na pewno stoi gdzieś obok podium, a może się nawet na nie nieśmiało wdrapuje.
Postanowiliśmy zrobić pięknej starówce konkurencję i również poobdarzać świat pięknem. Tym razem naszym ;)
Starczy już tej grafomanii! Jak rzecze pismo: po owocach ich poznacie, oceńcie więc po fotkach sami, czy warto się tu wybrać.
Zobaczyliśmy post factum, że trzy powyższe migawki nie pochodzą nie z Rovinj, a z pobliskiego miasteczka Poreč. Zostawimy je tu jednak mimo wszystko, bo to także zacna osada, a na cały post relacji z niej nie wystarczy :)