Niniejszy wpis niech stanowi swoiste pożegnanie z zimą oraz towarzyszącemu jej śniegowi, mglistymi dniami, krótką dobą oraz niepodzielnie panującą w tym sennym czasie szarugą, która to z kolei zaciemniała nasze dusze, a umysły spychała w odmęty depresyjnych myśli. Dość!
Pierwsze śmielsze promienie słońca zaczęliśmy przyjmować już kilka tygodni temu, jeszcze w warunkach szklarniowych. Niczym małe nasionka czekające w cieplarni na wysadzenie do ziemi, by mogły przepełnione odwagą korzenie zapuszczać coraz głębiej w ziemię, zaś gdy już będą miały solidny fundament, obdarzyć świat uśmiechem kwiatów.
Niektórzy, tak jak nasz pies Komo, nie wykazują skłonności do poddawania się wahaniom nastrojów, mrocznym myślom, czy też wpływowi pogody. Z pewną zazdrością spoglądamy na taką postawę, lecz cóż, tacy już jesteśmy. Może gdybyśmy urodzili się wiecznie skłonnymi do zabawy czworonogami lub jakiś fabrykant zakląłby nas w gumowe sarnie ciała byłoby inaczej.
Coraz częściej zapuszczaliśmy się w okolice jeziora, które podczas chłodów zazwyczaj spowija gęsta mgła, co czyniło nasze odwiedziny rzadszymi. Teraz jednak nadszedł czas, by zrzucić wreszcie puchową wylinkę w postaci kurtek i zacząć wybierać się w coraz to odleglejsze okolice oraz pokonywać dłuższe szlaki.
Wiele z nich, mimo tego, że oddalone niewiele kilometrów od naszego domu, pokonaliśmy po raz pierwszy.
Nieistotne jest, iż nie jesteśmy niczym wielcy eksploratorzy, którzy pokrywali białe plamy map treścią i pierwsi stawiali stopy na nowych lądach. Dla nas, czasem nawet takie drobne spacerki, to wielkie odkrycia, pełne ekscytacji oraz radości z poznawania.
Zaś promenada w Konstanz nie znudzi się nam chyba nigdy :)
Choć zdecydowanie bardziej wolimy mniej zagospodarowane oblicze jeziornego nabrzeża.
Pod koniec lutego zrobiło się już tak ciepło (przynajmniej dla nas), że postanowiliśmy wybudzić balkon z zimowego nieróbstwa, odkurzyć pamiętające jeszcze czasy podzielonych Niemiec leżaki i powalczyć dzięki ich wsparciu przy pomocy słonecznych promieni z bladością skóry.
Złożyliśmy też wizytę na winnicy, by sprawdzić, czy krzaczki aby odpowiednio przycięte :)
Za dwa miesiące, także my będziemy buszować pośród winorośli.
Mimo tego, że od głębokiego kanionu, który pracowicie wyrzeźbił Dunaj, dzieli nas niecałe trzydzieści kilometrów, to odwiedziliśmy to przepiękne miejsce po raz pierwszy. I to maja być dumni globtroterzy? Wstyd!
Naprawdę pięknie.
Zaś w okolicy naszej wioski odkryliśmy taką oto jaskinię.
Tym sposobem dotarliśmy do końca miesiąca i tej, jakże ekscytującej relacji :) Mamy nadzieję, że w marcu uda się nam zrealizować plan dłuższego wyjazdu w bardziej odległe okolice. Może nawet zobaczymy morze...