Pielgrzymi przybywający
tu od setek lat wytarli bruk tak, że stał się gładki, jakby z
pietyzmem polerował go wprawiony w swym fachu kamieniarz. My zaś,
odrobinę nieświadomie, ruszyliśmy ich śladem i tak dotarliśmy do
Loreto. Fakt jest bowiem taki, że główną przyczyną naszego
przybycia, nie był zamiar leżenia krzyżem, czy też
wielogodzinnych modłów, co to, to nie. Powód był dużo bardziej
prozaiczny, a dokładnie stanowił go, polecany w internecie, świetny
parking z prądem, gdzie zamierzaliśmy przeczekać przy farelce
gorszą pogodę. Całe szczęście dla naszej ignorancji przejaśniło
się na kilka godzin i mogliśmy ruszyć na rekonesans.
Nie tylko w
Polsce można często spotkać pomniki papieża, który
bywał tu zresztą wielokrotnie.
Po wszystkim zajrzeliśmy
do przewodnika i wyczytaliśmy tam: Legenda mówi, że właśnie w
to miejsce został przeniesiony dom Maryi, kiedy Nazaret ponownie
przeszedł w ręce muzułmanów. Naukowe hipotezy zakładają
natomiast transport tego obiektu drogą morską przez rycerzy
powracających z jednej z krucjat.
Natknęliśmy się też na cmentarz żołnierzy polskich, którzy zginęli
podczas II Wojny Światowej.
Chieti miało
być według przewodnika tętniącym życiem, uroczym miasteczkiem o
urokliwych uliczkach, którymi niespiesznie spacerują uśmiechnięci
i uczynni mieszkańcy. Cóż, słowo pisane to jedno, a rzeczywistość
to już czasami zupełnie co innego. Spacer brudnymi uliczkami po
wyludnionej, zaniedbanej starówce pośród opuszczonych sklepów i
budynków odrobinę odbiegał od naszych wyobrażeń oraz oczekiwań. Do
tego samotny nocleg na zaśmieconym parkingu na uboczu. Cóż, każde
przeżycie wzbogaca życie w doświadczenie.
Wachtę czas zacząć ;)