Imperio, och Imperio! Ile razy trzeba Cię odwiedzić, by się Tobą znudzić?! No właśnie, ile? W naszym przypadku chyba nigdy dość, bo byliśmy tu już kilka ładnych razy i nie narzekaliśmy na nudę. Co prawda, dotąd wizytowaliśmy ją kamperkiem i nie staliśmy dłużej niż kilka dni, a następnie ruszaliśmy dalej. Teraz zaś postanowiliśmy zorganizować prawdziwe rodzinne wakacje i zamieszkaliśmy z rodzicami w uroczym mieszkanku ulokowanym na górującym nad miastem wzgórzu.
Tak to już się dzieje, gdy człowiekowi zaczyna przybywać lat, że coś, co kiedyś było zmorą i najgorszymi możliwymi wakacjami, staje się nagle wyczekiwanym i pożądanym wydarzeniem.
Chodzi oczywiście o wyjazdy z rodzicami ;)
Nie dość, że na górce, to jeszcze z widokiem...
...i nie mam tu na myśli niezmiernie urodziwej niewiasty na pierwszym planie :) Chodzi mi o znajdujące się przed nią palmy, potem gaje oliwne, a na końcu połyskujące w słońcu morze.
Jako, że nasi gospodarze trudnią się szklarniową uprawą warzyw, to na przywitanie otrzymaliśmy taki oto kosz pyszności.
Zabierzcie nas tam z powrotem!!
O mieście i naszych poprzednich wizytach nie będziemy się nadmiernie rozpisywać. Zainteresowanym polecamy Szukajkę znajdującą się z boku strony :)
Fachowa ocena i już orzekamy, że oliwki jeszcze nie są gotowe do zbiorów :)
Żółty dom po prawej stronie fotki, to nasze lokum. Obok zaś rozpościerają się szklarnie, którym zdarzyło się w jednym miejscu niestety zapaść. Mimo wszystko, takie badylarskie imperium jest jednym z naszych marzeń.
Minus pomieszkiwania na wzgórzu. Po całkiem przyjemnym zejściu, trzeba tam jeszcze jakoś wrócić.
Z zachwytu niemal pękają oczy :)
Mniam, mniam...
Zaś wieczorem winko i karciochy. To jest życie! :)