czwartek, 14 września 2017
No to ruszamy, ale szkoda, że już tylko w przeszłość...
Stety, bądź też nie (chociaż bardziej nie :)) jesteśmy już z powrotem w domu. Nim jednak to się stało spędziliśmy we Włoszech pierwszy prawdziwy rodzinny urlop, który mimo, że nie był naszym klasycznym kamperowaniem zasługuje przecież na krótką relację :) Jako, że podróżujemy dosyć powoli i nie robimy długaśnych tras, to po przejechani ponad trzystu kilometrów na pierwszy nocleg i zwiedzanie zatrzymaliśmy się po włoskiej stronie jeziora Lugano.
No może konkretnie nie nad jego brzegiem, tylko odrobinę wyżej. Ta drobna różnica, to podjazd pod stromiznę osobówką na pierwszym biegu i pokonywanie przy tym ostrych zakrętów. Nie chcemy dramatyzować, ale niektórzy z pasażerów zamykali oczy ze strachu :)
Z jednej strony widok na jezioro, a po obróceniu się wkraczamy w naszą uliczkę.
Sama wioseczka była bardzo przyjemna i można powiedzieć, że taka 'autentyczna'. Głośni, pogrywający na rynku w karty tubylcy, biegające po wąskich uliczkach dzieci, nieodzowne pranie zwisające z okien i oczywiście...
...pierwsze palmy :)
Nasz przybytek prezentował się zaś następująco. Czasem dla odmiany fajnie jest pomieszkać w starej, wciśniętej pomiędzy inne jej podobne, kamienicy.
Rodzice i teściowa w pełnej krasie. Albo mama i teściowie, zależy od czyjej strony patrzymy :) Po żarełku czas ruszyć na wieczorny spacer.
No idziesz wreszcie!
A tam takie widoki. Długo cieszyliśmy oczy panoramą, nim poszliśmy spać. Jutro zaś, zgłodniałym morskich widoków oczom, ukażę się przecież liguryjskie wybrzeże.