środa, 10 maja 2017

Ku Wielkiej Wodzie


Po dwóch dniach przedzierania się przez splątaną, niczym zarastające amazońską dżunglę liany, francuską sieć dróg krajowych oraz lokalnych, dojechaliśmy w końcu szczęśliwie nad Atlantyk. Musimy przyznać, że perspektywa pierwszego kontaktu z oceanem wzbudzała w nas pewną (a nawet znaczną) ekscytację. Morza odległe i jeziora głębokie to już nic szczególnego, ale Atlantyk? Toż, po drugiej stronie ogromu wody jest Ameryka!



Zakotwiczyliśmy więc tuż przy wydmach, na przyjaznym kamperom parkingu i ruszyliśmy na spotkanie z Wielką Wodą. Trzeba przyznać, że się nie zawiedliśmy. Rosłe góry piachu, szerokie puste plaże, do tego wielkie fale i bezmiar wody aż po horyzont. Ocean po prostu nas oczarował :)



Dlatego też, od dwóch dni łazimy gównie po plażach, a w przerwach między spacerami przesiadujemy na piasku i gapimy się w dal …


 
Atlantyk przywitaliśmy w Cap Ferret. Oprócz piękna przyrody wielu innych atrakcji się tutaj nie spodziewajcie. Ale tak naprawdę, czego chcieć więcej?




 
Nim jednak tu dotarliśmy, to mieliśmy przyjemność odwiedzić kilka równie ciekawych miejsc w głębi lądu.



Miasteczko Nersac. Cóż o nim można napisać? Turystycznie i przewodnikowo - niewiele. Na pewno jest to spokojne miejsce. A to, stanowi już dla nas spory plus :)




Paray-le-Monial. Znajdujący się tu kościół wraz z klasztorem, są celem licznych pielgrzymek. Ponoć wydarzył się tu jakiś cud. Więc i my zapobiegliwie wybraliśmy to miejsce na nocleg :)