Jak uprzednio pisaliśmy pomimo niezliczonych trudów, przeciwności losu oraz ogólnego znoju udało się nam w końcu dotrzeć do miejscowości Como położonej, jakżeby inaczej, nad jeziorem Como :).
Dojechaliśmy późnym popołudniem i po wizycie na parkingu widmo, który polecił nam jak zawsze niezastąpiony internet oraz trzykrotnym przekroczeniu granicy w różnych miejscach, by się wydostać z tego nieciekawego położenia, w końcu udało nam się odkryć dobre miejsce do zakotwiczenia kampera. Pomimo, że straciliśmy już wiarę w znalezienie jakiejś ciekawej lokalizacji szczęśliwy los zesłał nam bardzo fajny parking w centrum, z serwisem oraz prądem i do tego za jedyne 5,50€ doba. Uszczęśliwieni tym faktem nie ociągaliśmy się nazbyt długo i już po chwili byliśmy na nabrzeżu, gdzie to postanowiliśmy delektować się widokiem oraz raczyć winem do późnego wieczora.
Aura oraz ogólne okoliczności sprzyjały temu zajęciu, dlatego też do kamperka wróciliśmy jak na osoby w naszym wieku dosyć późno, a kolejny dzień przywitał nas słońcem oraz bólem głowy, powszechnie zwanym też kacem :).
Pokrzepieni faktem, że nie tylko nam doskwiera ta niedogodność postanowiliśmy wziąć przykład z natury oraz nawodnić się odpowiednio. Wiadomo, że najlepiej nadaje się do tego woda, ale nie po to ludzkość posiada rozum, żeby zostać przy samej wodzie niczym zwierzęta jakieś. Dlatego też pokrzepiliśmy się włoskim piwem i ruszyliśmy na zwiedzanie miasta.
Rzeczywistość nabrała znowu kolorów, a niebo błękitu :)
Idąc w stronę starówki natknęliśmy się na ogromny targ, który rozpościerał się wzdłuż murów miejskich i okalał niemal całą starówkę. Stanowił również dla nas inspirację co do niepewnej przyszłości. Co zrobiłby Marian Paździoch gdyby miał kampera? Teraz już wiemy i napawa nas to radością, gdyż jest to zawsze jakaś opcja na niezbadane ścieżki nadchodzących dni :).
Za dnia jeziorko prezentowało się jeszcze ładniej niż poprzedniego wieczora, dlatego też postanowiliśmy oddać się jego kontemplacji uzupełniając przy tym utracone elektrolity.
W miarę tej czynności niebo robiło się jakby bardziej niebieskie, wąsiki Włoszek mniej widoczne, a jezioro z ładnego i urokliwego stało się po prostu piękne.
Nawet my zatraciliśmy wrodzony samokrytycyzm oraz wyładnieliśmy na tyle, żeby pstryknąć sobie wspólną fotkę.
Potem jeszcze spacer po starówce, wizyta na placu przed duomo i na koniec odwiedziny w Tempio Voltiano- świątyni Wolty, która to jest obiektem poświęconym znamienitemu synowi tej ziemi, czyli Alessandro Volcie właśnie. Pod tym pięknym obiektem oddaliśmy mu na swój sposób kolejny hołd i następnie leniwie udaliśmy się na odpoczynek do kamperka.
Więcej zapierających dech w płucach przygód już jutro, no najdalej pojutrze :).