Stukające regularnie o podłogę czółenka od Valentino napełniały olbrzymi gabinet niepokojącym dudnieniem. Po co był mi ten szwarcwaldzki parkiet- przeleciało jej przez głowę- twardy jak nasz naród- dodała jeszcze w myślach, a na jej ustach pojawił się delikatny, ledwo zauważalny, pełen dumy uśmiech. W końcu przestała nerwowo chodzić, podeszła do biurka i usiadła. Obite czerwonym welurem, solidne mahoniowe krzesło lekko zaskrzypiało. Surowość i prostota, pracowitość i porządek- te myśli zawsze czaiły się z tyłu jej głowy i teraz znów na chwilę wypłynęły na powierzchnię świadomości. Oparła dłonie na idealnie uporządkowanym, błyszczącym biurku. Solidne jak bawarskie buki z których je zrobiono- pomyślała ponownie. Następnie spojrzała na zapadniętą w klubowych fotelach dwójkę interesantów. Mierzyła ich przez chwilę ostrym wzrokiem po czym rzekła, jak jej się wydawało odrobinę zbyt mało pewnym siebie głosem.
- No i co ja mam z wami zrobić- postukała palcami po blacie, by dodać wypowiedzi stanowczości- jesteście tu już rok i nic. Tak nie może być!- huknęła.
Siedzący naprzeciw zapadli się jeszcze głębiej w fotele.
- Tak nie da się żyć- dodała już ciszej. Myślicie, że mało mam problemów- ciągnęła- uchodźcy, VW, terroryści, ten wąż de Maiziere... no i w końcu, wy, Polacy. Bożę- popatrzyła na wiszący na ścianie portret kanclerza Kohla- zrobiliście Macierewicza szefem MON!
Wiem, rozwiąże w końcu wszystkie związane z wami problemy. Tak, ostateczne rozwiązanie...-zamyśliła się a jej twarz musnął tajemniczy uśmiech. Nagle dał się słyszeć narastający, świdrujący dźwięk. Pokój zaczął wirować, pani kanclerz rozmywać się, a my siedzący naprzeciw niej polecieliśmy w dół, w ciemną przestrzeń.
- Wstawaj- usłyszałem jakby zza mgły- już czas. Otworzyłem oczy, całe szczęście to tylko sen- pomyślałem- ale, czy aby na pewno...
:)