Lecimy przez
wszechświat zamknięci w kapsułach ciał. Czasem wydaje się nam, że tkwimy
w bezruchu, a mimo tego pędzimy przecież, przecinając strumień czasu
niczym organiczne pociski. Wystrzelone podczas porodu, zmierzające do
nieuchronnego celu, jakim jest wbicie się w trumienne wieko. Wydaje się
nam, że możemy wpływać na trajektorię lotu, że to my decydujemy, gdzie zdążamy. Ale to tylko półprawda: wybieramy ścieżkę, nie kierunek. Jednak cel oraz tempo wędrówki są od nas niezależne. Straszne,
przerażające? A może wyzwalające i dające wytchnienie? Jak chyba w
każdej życiowej kwestii- prawda leży gdzieś pomiędzy. Jeżeli finał jest
znany i przesądzony, to czego się bać? Jeśli zaś nasze sprawstwo jest
ograniczone- czym się przejmować? Zrelaksujmy się, odpuśćmy.
Popatrzmy z zaciekawieniem na otaczającą nas rzeczywistość, ponapawajmy się poprzez okna oczu mijanymi
krajobrazami. Przecież i tak wygraliśmy, przegrywając jednocześnie.