poniedziałek, 6 stycznia 2025

Pies też człowiek, tylko pies.

Jeżeli dzielicie gospodarstwo domowe z futrzanym, czworonożnym przyjacielem i zależy wam na jego dobrostanie, to przyjeżdżajcie śmiało na Sylwestra do Włoch. Nam właśnie taka idea przyświecała, kiedy wybieraliśmy się w podróż na południe. Jak najmniej fajerwerków, huku oraz drących się po nocach pijanych współbliźnich. Na to właśnie liczyliśmy i oczekiwania nasze zostały zaspokojone wręcz z nawiązką. Było spokojnie, nikt nie strzelał kilka dni przed, ani po- jak to często ma miejsce w Polsce, czy też w Niemczech. Co prawda zahuczało solidnie punkt dwunasta, ale trwało to dosłownie kilkanaście minut. Obróciliśmy się więc na drugi bok i spaliśmy dalej. Jak to chrapaliśmy smacznie w najważniejszy dzień w roku? Ano tak, o dziesiątej do łóżka i tyle. Doba jak każda inna. Pełen bojkot.

Ale tak to już przecież jest po czterdziestce :) Szczególnie kiedy zaprzestało się picia alkoholu oraz nie widzi się nic szczególnego w tym, iż cyferka w dacie ulega zmianie. Co do chlania, to minęło nam już solidne dziewięć miesięcy abstynencji, więc można powiedzieć, że narodziliśmy się na nowo. Choć do pełnego wyzerowania liczników trzeba jeszcze zapewne ładnych paru lat. Swoje przecież przepuściliśmy przez nerki oraz wątroby.

Wróćmy jednak do słonecznej Italii oraz podsumowania świąteczno- noworocznego wyjazdu. Kto sądziłby, iż wyjazd z teściową musi od razu oznaczać stracony czas, ten jest w wielkim błędzie, gdyż matka małżonki to przecież również człowiek i żyć z nim się da. Nawet całkiem dobrze.

Za bazę posłużyła nam liguryjska miejscowość Vado Ligure, z której to czyniliśmy drobne wycieczki po okolicy. My te strony znamy już niemalże od podszewki, czyli dosyć dobrze, więc tym razem nie chcieliśmy przesadzać ze zwiedzaniem. Najważniejsze było rozświetlone złotym słońcem błękitne niebo, woda tej samej barwy oraz spędzany wspólnie czas, by móc się tym delektować.

Odwiedziliśmy dwukrotnie pobliskie, średniowieczne Noli...

...rozdziawialiśmy paszcze, podziwiając wiecznie zieloną, śródziemnomorską roślinność...

...polerowaliśmy bruki starówek...

...oraz udeptywaliśmy okoliczne szlaki...

 
...było spienione morze...
 

...wizyta tuż za miedzą, czyli w dostojnej, a jednocześnie pełnej wigoru Sawonie...

 ...wąskie uliczki...

...nawet windą się przejechaliśmy na szczyt górującej nad portem twierdzy...

...były wyściełane piaskiem plaże...

...kłujące w oczy soczystością barw cytrusy...

...wodne kąpiele...

...a nawet trudne, przeznaczone niemal jedynie dla profesjonalistów, strome podejścia.

Można rzec, że przygód doświadczyliśmy co niemiara :)


Jak zwykle jednak czas nie stoi w miejscu, czwórka zmieniła się na piątkę i tym samym nadszedł moment powrotu na pogrążoną w chłodzie oraz śniegu, zimową północ. Tam też przegrupowaliśmy szeregi, przepakowaliśmy walizki i ruszyliśmy w przeciwne strony. Teściowa Grażyna na wschód, ku ziemi przodków, my natomiast uciekliśmy czym prędzej z powrotem do ciepełka. Trzy dni jazdy za nami i już nadajemy do Was z Andaluzji. O tym jednak w następnym wpisie :)