Uwielbiamy
Hiszpanię, zawsze cieszymy się na wyjazd do Francji, Włochy zaś darzymy
estymą tak dużą, że gdy tylko tam jesteśmy, to uśmiechy nie schodzą nam z
twarzy. Ale to Chorwację kochamy najbardziej. Kiedy tylko przekroczymy
granicę, czujemy się jakbyśmy wrócili do domu. To tu byliśmy na
pierwszym samodzielnym urlopie, to tu zawitaliśmy premierowo na plażę
nudystów (obie czynności miały miejsce dokładnie dwadzieścia lat temu
:)). To tu wydaje się nam, jakbyśmy byli wśród swoich (słowiańska krew
:)). Klimat, ludzie, kuchnia- wszystko się zgadza. Nie ma się więc co
dziwić, że nie tylko my tak mamy. Tłumy turystów są wręcz nieprzebrane.
Całe szczęście koniec sezonu zbliża się z każdym kolejnym dniem, a wtedy
całe to bogactwo będzie tylko dla nas.
Drugi dzień rezydujemy na kempingu ulokowanym w miejscowości Rabac. Twór to iście ogromny, bo oprócz tego, że samych miejsc biwakowych jest niemalże sześćset, to całość okraszają trzy hotele- kolosy.
Ale wiadomo- w kupie raźniej. Całodzienny, niemal nieustający gwar, słodko kwilące szkraby, ujadające co rusz psy- sami dobrze wiecie, co jest bliskie naszym sercom :).
Tak nam się to podoba, że tuż po przebudzeniu, czym prędzej uciekamy w dzicz.
Nie martwcie się o nas jednak. Damy radę! Jakoś to wszystko przecierpimy. Ten upał, tą nagrzaną słonecznymi promieniami wodę, te długie spacery w poszukiwaniu odludnej plaży. Jak to mówią Youtuberzy: przecież to dla Was. Dla Was się tak poświęcamy, dla Was spalamy się na ciemny brąz, dla Was przybywa nam odcisków. Proszę bardzo!
Nim dotarliśmy nad Adriatyk, spędziliśmy jeszcze dwie noce w austriackich Alpach, a konkretnie w dolinie rzeki Drawy.
To w tych okolicach (Linz znajduje się przysłowiowy rzut beretem) mały a. spędził dzieciństwo.
Ciekawe co go tak skrzywiło? Przecież to niebywale piękne, przyrodnicze anturaże.
W sumie to nie wiemy, ale powoli splatające się tropy, nasuwają nam pewne wnioski :).
Czuj, czuwaj!