Tak jak każdy prawdziwy muzułmanin pielgrzymuje do Mekki, tak i my, niczym prawi wyznawcy Allaha, rokrocznie udawaliśmy się z wizytą do Pragi, by czcić złotego, piwnego bożka. Co prawda od jakiegoś czasu zdradzamy pokryty biała pianką napój z jego winogronową kuzynką i co za tym idzie praktykujemy już odrobinę mniej, niż jeszcze kilka lat temu, nie przeszkadza nam to jednak, gdy tylko nadarzy się okazja, powrócić do pradawnej tradycji i oddać płynną cześć czeskim wirtuozom ważenia jęczmiennych słodów.
Komo zaś jest wybitnym znawcą trunków wszelakich i jeżeli tylko napotka jakąś opróżnioną flaszkę, to nie omieszka potraktować jej swym długim jęzorem. Smakosz nad smakosze :)
Może jednak cofnęliśmy się w czasie?
W tak opustoszałej Pradze jeszcze nie byliśmy.
Jedynie Most Karola ratował odrobinę renomę nadwełtawskiego grodu jako jednej z najbardziej zatłoczonych przez turystów europejskich stolic.
Wegańskie przysmaki. Jak już jeść w knajpie, to tylko śmieciowe żarcie. Burger, hot-dog i fryteczki- strzeżcie się wymęczone alkoholem wątroby. Zdrowo to my jemy w domu, a nie na wakacjach ;)
Najprzyjemniej jednak jest podziwiać miasto z licznych parków.
Stąd starówka prezentuje się najpiękniej. A i człowiek może w spokoju skryć się w cieniu i oddawać się piwnej medytacji.
Jak już pisaliśmy- odrobinę pustawo.
To by było na tyle. Mimo, że trzy dni to odrobinę za mało, by nasycić się pobytem w tym złotym mieście, to ruszamy dalej.
Ahoj Prago!
Ahoj piwne bóstwa! Po kilku dniach świętowania czas ruszać w dalszą drogę, ku Polsce.