Ostatnimi dniami krucho było u nas z internetem, który to, niczym jakieś stworzenie obdarzone wolną wolą, postanowił się złośliwie skończyć. Wieczory mijały nam więc na czytaniu książek, a gdy wszystkie już przerobiliśmy, nadszedł czas przeglądania starych gazet, których mamy tu całkiem sporą ilość. Większość z nich zaś datuje się na kilka lat wstecz. Najstarsze znalezione przez nas wydanie Angory pochodzi z 2004 roku. Oprócz tego dysponujemy znacznym nakładem Pani Domu oraz Przyjaciółki. Skąd w naszym, zatopionym w mrokach starówki mieszkanku taka pokaźna kolekcja?
Otóż, jak pewnie zdążyliście się
domyślić zamieszkiwali tu przed nami Polacy. Co prawda tylko przez
kilka miesięcy, ale jak widać postanowili się porządnie
zabezpieczyć pod względem czytelniczym. Tajemnicą owiane jest to,
dlaczego pozostawili tu, gromadzoną tak pieczołowicie przez lata
kolekcję prasy. Kolejną zagadkę stanowi również ich wyjazd. Otóż
po odebraniu czerwcowej wypłaty, nie informując nikogo po prostu
zniknęli. Rano nie pojawili się w pracy, nie odbierali telefonów,
więc zaniepokojony tym faktem szef postanowił udać się na
starówkę, gdzie zastał puste już lokum. Pozostała po nich
jedynie ta imponująca kolekcja prasy oraz dwa opakowania po jajkach.
Tajemnica po dziś dzień pozostaje nierozwikłana :)
Nie jest to pierwszy raz kiedy
otrzymujemy jakąś schedę po rodakach. Kilka lat temu w Niemczech
odkryliśmy ukrytą na dnie szuflady Biblię oraz pięknie wydany
album o Janie Pawle II, innym razem zaś w szafie czekały na nas,
będące jeszcze w całkiem dobrej formie gumiaki.
Całe szczęście, wraz z nastaniem
nowego miesiąca, otrzymaliśmy nową dawkę danych do wykorzystania,
więc jesteśmy z powrotem w wirtualnym świecie :)
Wiemy, że ostatnie zdjęcia nie
aspirują do fotograficznego panteonu, tylko górki i widoczki,
okraszane gdzieniegdzie nami. Ale co zrobić, skoro jest tu tak
pięknie i zauroczeni krajobrazem, chcemy Wam przekazać choć jego
odrobinę w postaci fotografii. Na tychże możecie podziwiać
miejscowość Sion, do której do odbyliśmy wycieczkę w wolnej
chwili.
Pobyt w Visp powoli zbliża się ku
końcowi, a nie napisaliśmy jeszcze zbyt wiele o naszym geszefcie.
Otóż, jak wiecie, pracujemy w firmie trudniącej się wyrobem
winnych trunków, czyli upraszczając, w winnicy. Jest to małe
rodzinne przedsiębiorstwo, które dysponuje niecałymi ośmioma
hektarami ziemi porośniętej winoroślą. Uprawia się tu endemiczne
szczepy, których próżno szukać gdzie indziej. Jako ciekawostkę
możemy dodać, że jedna z naszych parceli położona jest najwyżej
w całej kontynentalnej Europie, a konkretnie na wysokości dochodzącej do 1150 m n.p.m.
Znoje polnego życia dzieli z nami
iście międzynarodowa ekipa, której to, wraz ze szwajcarskim szefem
imieniem Remo, stanowimy trzon. To znaczy, że my pracujemy zawsze, a
gdy zachodzi potrzeba wzywa się dodatkowe osoby. Na czele tychże
stoją dwie Włoszki, które notabene pracują tu najdłużej, potem
ciemnoskóry chłopak, który nosi biblijne imię Abel, następnie
wiecznie uśmiechnięty uchodźca rodem z Somalii oraz sporadycznie
pojawiający się inni azylanci z krajów arabskich. Przez tydzień
pracowali też z nami emeryci będący znajomymi właścicieli,
czternastoletni praktykant oraz na jeden dzień pojawiła się
mieszkająca tu od niedawna Ukrainka. Żadna z tych osób nie licząc
oczywiście tubylców nie mówi po niemiecku, więc czasem jest
wesoło. No i oczywiście jest jeszcze niezbyt rozmowny, wielki jak
Godzilla właściciel, jego odrobinę bardziej kontaktowy ojciec,
oraz całkiem miły pan imieniem Aleksander obsługujący biuro oraz
klientów.
W piątek nasz pobyt dobiega końca,
więc w sobotę powinniśmy już przespać się we własnym łóżku. Dodatkowo brzydsza
połowa naszego duetu ma w tym dniu urodziny, więc można
powiedzieć, że powrót do domu będzie fajnym prezentem.
Co do przyszłości, to posiedzimy
kilka dni w Eigeltingen, a potem mamy zamiar ruszyć do Hiszpanii, by
wydać tam trochę tak ciężko zarobionych franków. Trzeba
spróbować uciec przed zbliżającą się nieubłaganie zimą :)
Po zwiedzaniu oraz pracy, czas na zasłużony posiłek. Jak widać nasz domowy kuchcik nie próżnuje i chętnie uczestniczy w przygotowaniach.
Widzicie te dwa małe okienka po prawej, te w których pali się światło. To właśnie nasza znajdująca się w wiecznym cieniu siedziba :). Nie żegnamy się na długo, prawdopodobnie wrócimy tu jeszcze na wiosnę.