Po co komu restauracje, kina, opery i inne szmery- bajery. Wszystkie zdobycze cywilizacji, czy dzieła kultury bledną zupełnie przy tworach natury. Całkowicie tracą powab oraz blask przy takich "głupich", banalnych skałach.
Można powiedzieć, że nasze dusze spadły w te bezkresne, nadbrzeżne przepaście i nie da się ich już wydostać. Zostały tam i wzywają, by po nie wrócić. Pewnie dlatego od momentu opuszczenia tej surowej półpustyni, nie jesteśmy do końca sobą, poruszamy się jedynie jak w transie, niczym obumarłe w środku, bezduszne zombi- skorupki.
A może ukąsił nas jakiś okoliczny wąż i wraz z jego jadem zostaliśmy zainfekowani miłością do tego typu miejsc.
Do pustkowia...
...do przestrzeni...
...do śpiewu wiatru pośród kamieni.
Najchętniej wiedlibyśmy bose (i nagie) życie ascetów w jakiejś nadmorskiej jaskini.
Żywili się przesiąkniętym solą powietrzem oraz słonecznymi promieniami.
Może jednak przyłączymy się do okolicznych hipisów?
Nie, lepiej nie. Nawet takie drobne zgrupowanie, to już nazbyt spory tłum.
Eremickie życie odpowiada nam o wiele bardziej.
Na którejś z plaż założymy najmniejszą na świecie, bo dwuosobową komunę.
Zaś gdy ktoś będzie zbliżał się do naszej jamy, to czym prędzej czmychniemy w palmowe zarośla.
Nie ma chyba innego wyjścia, musimy tam czym prędzej powrócić. Czas porzucić plany podboju wielkomiejskiej Malagi, czy innej szykownej Marbelli, trzeba czym prędzej zawracać. Na co nam szerokie aleje, imponujące starówki, po co zwiedzać okazałe, kłujące w oczy blichtrem budynki, czy prastare kościoły? Toż to przecież nie nasz świat.
Duch pustyni wzywa.