piątek, 30 grudnia 2022

Przełom Dunaju oraz alpejska panorama.


Cudze chwalicie, swego nie znacie- takie to powiedzenie kołatało się nam pod czaszkami, kiedy nieśpiesznie przemierzaliśmy głęboki kanion wyrzeźbiony przez jeszcze młody i rachityczny w tym miejscu Dunaj. Swego- znaczy się naszego lokalnego, niemieckiego krajobrazu, bo chociaż mieszkamy tu już od ładnych kilku lat, to czasami okazuje się, że dopiero teraz odkrywamy najbliższe wręcz atrakcje. Tak to już chyba jest, że często nie widzimy tego, co mamy pod nosem, a z kolei inni ludzie, by to zobaczyć, niejednokrotnie pokonują pół świata. Ale żeby nie było, że chwalimy tylko swoje, cudze cenimy równie mocno :)

Jakieś trzydzieści kilometrów od naszej pustelni znajduje się głęboki przełom, który jest jednym z najpiękniejszych miejsc Parku Przyrody Górnego Dunaju (Naturpark Obere Donau). Ta druga co do długości rzeka kontynentu nie żałowała sobie wodnego dłuta, a to, co spod niego wyszło, zapiera wręcz dech zachwycającą urodą.

Tak naprawdę, by poznać i docenić same Niemcy, czy też Polskę, potrzeba co najmniej jednego życia. Co dopiero aby zwiedzić dogłębnie całą Europę, czy też świat- tu konieczne byłoby posiadać co najmniej kilka egzystencji. O, szczęśliwi Ci, którzy wierzą w reinkarnację, gdyż pokrzepiają się nadzieją, że dane im będzie jeszcze wiele podróży. Chyba, że odrodzą się jako ślimaki, wtedy niestety nie popełzną zbyt daleko.

Ale przecież nawet największa ekspedycja zaczyna się od pierwszego kroku, czy też pełzu :)

Pomimo tego, iż jest to ponoć jedno z najpopularniejszych miejsc na wędrówkę w regionie, jeśli i nie w całych Niemczech, to na kilkunastokilometrowej trasie napotkaliśmy tylko jedną osobę. I wcale nie mamy pewności, czy był to turysta. WTF? Czy wszyscy przenieśli się już do wirtualnego świata i grają radośnie w Minecrafta?

Szczyty stromych klifów zdobią majestatyczne zamki i warowne twierdze, dolinę zaś upstrzy co jakiś czas zabytkowy klasztor, czy też równie stary kościół. Pięknie nie ma co. Wymarzliśmy już jednak odrobinkę. Czas wracać.

Kolejny dzień, kolejna przygoda. Tym razem Szwajcaria. Mieszkamy niemal przy samej granicy, a pracujemy sezonowo niewiele dalej, więc kiedy dowiedzieliśmy się, że czeka na nas roczna premia (po czterech miesiącach zarobkowania. Ot, zgniła zachodnia cywilizacja :), to nie wahaliśmy się zbyt długo i ruszyliśmy "po swoje".

Po drodze zahaczając o górę Bachtel, która to ukoronowana jest 75- metrową wieżą widokową.

Zaś taras na który możemy się wdrapać i podziwiać alpejskie panoramy mieści się na wysokości 30- tu metrów nad ziemią.

U podnóża górskich szczytów szkli się Jezioro Zuryskie.

Nawiązując do wstępu: niemieckie chwalicie, szwajcarskiego nie znacie- trzeba się będzie bardziej przyłożyć z nadrabianiem zaległości.

Na koniec, może i nie na temat, ale pochwalić się trzeba. Na internetowej wyprzedaży dorwaliśmy dwuosobowy śpiwór polskiej firmy Pajak, który mamy zamiar wykorzystywać pod namiotem. Nie było więc wyjścia, musieliśmy przetestować go "organoleptycznie". Musimy przyznać, że ta przerośnięta, czerwona onuca spisała się znakomicie. Ino maty twarde ;)

A to już nasze zadupie w pełnej krasie. Jak widać i z otaczających Eigeltingen wzgórz dostrzec można pobielone szczyty. Z samym Säntisem na czele.