Nie ma się jednak co smucić. Zawsze trzeba spoglądać naprzód, ku przyszłości. A tam czekał już na nas średniowieczny Trogir oraz ulokowana tuż przy nim, odrobinę zdziczała o tej porze roku, wyspa Ćiovo.
Całe szczęście także i tutaj dysponują, zawsze gotowymi do
poprawiania turystom humoru palmami oraz dodatkowo: wąskimi, wybrukowanymi wytartym na
gładko kamieniem uliczkami.
Trogir to takie modelowe wyobrażenie śródziemnomorskiego, zabytkowego miasta. Coś jak Split w miniaturze.
Połaziliśmy więc, powzdychaliśmy nad urodą miejsca oraz obdarzyliśmy minione wieki momentem zadumy.
Aż strach pomyśleć, jakie tłumy kotłują się tutaj w sezonie turystycznym.
Dla nas już o tej porze roku było odrobinę za tłoczno.
Dlatego też, w trosce o psychiczną stabilność, ewakuowaliśmy się czym prędzej na ustronna ławeczkę, by z pewnej odległości oddawać się kontemplacji historii oraz konsumpcji zimnego Žuja.
Piękne miasteczka, roztaczające czar minionych wieków relikty historii, kamienice i kościoły- wszystko to jest bardzo fajne, ale w dziczy najlepiej :) Z tego powodu, za bazę na pobyt obraliśmy mocno wyludnioną o tej porze roku wyspę Ćiovo.
Tutaj zaś tylko my, budząca się do życia przyroda, kamienie oraz obsiadające je licznie zielone jaszczurki,
przyciągający chmary bzyczących pszczół, kwitnący rozmaryn,
gęsto wypełnione jeżowcami morskie dno,
wyludnione, puste plaże,
spokojne zatoczki,
a gdzieś tam, pomiędzy tym wszystkim, także "nasza" nadmorska ostoja golasów :)
Całość okraszona nielicznymi, słabo wyznaczonymi szlakami. No dobra, to tak naprawdę w większości zmuszające do przedzierania się przez chaszcze wąskie ścieżki (niestety bardzo często) prowadzące donikąd.
Warto jednak dać się im poprowadzić,
bo czasem ląduje się w takich miejscach.
Albo i...
takich :) Po kilku dniach pobytu znów nadszedł moment pożegnań. Przeciągając trasę jak najbardziej się da w czasie, zdążamy powoli w stronę domu.