Dla kochających przemierzanie pieszych szlaków to prawdziwy raj. Nie brakuje tu wyraźnie wyznaczonych oraz całkiem dobrze oznakowanych tras. Nic tylko zdzierać podeszwy i wypacać przy tym toksyny. Dla pozostałych (czytaj: leniwych) jest jednak także nadzieja, gdyż do najwyższego szczytu masywu można dojechać liczącą 31 kilometrów drogą asfaltową. Taka chorwacka interpretacja powiedzenia: I wilk syty, i owca cała. My tym razem postanowiliśmy wcielić się w rolę pokrytego wełną stwora.
Sama szosa dostarcza już sporych wrażeń. Zarówno wizualnych, jak i natury niemal egzystencjalnej. Pokonując kolejne zakręty, raz to robimy rachunek sumienia, odprawiamy modły oraz żegnamy się żarliwie, by przy kolejnym wirażu wzywać na ratunek wszystkich świętych. Jednak po dotarciu na płaskowyż, natychmiast zapominamy o wszystkich niedogodnościach oraz lękach. Widok w kierunku wyspy Hvar i półwyspu Pelješac rekompensuje wszystko. Można niemalże dostrzec, jak dopiero co przyprószona siwizną głowa powoli odzyskuje pierwotny kolor.
Pierwszy parking na trasie znajduje się przy punkcie widokowym zwanym z angielska Skywalk, który to umieszczony jest na przełęczy Ravna Vlaška na wysokości 1228 m n.p.m. Przeszklony taras w kształcie podkowy wystaje 12 metrów znad
krawędzi klifu i pewnie niejednemu z odwiedzających przywrócił na nowo popielatą fryzurę. Całe szczęście dla nas- o tej porze roku jest jeszcze nieczynny.
Podbudowani tym faktem oraz przepełnieni uczuciem ulgi pojechaliśmy więc dalej.
By jak na prawdziwych piechurów przystało- ruszyć na szlak. Co prawda, z naszym alpejskim profesjonalizmem jest jeszcze dość krucho, gdyż dopiero niedawno dorobiliśmy się kijków trekkingowych, które oczywiście zabraliśmy na ten wyjazd. Całą jedną parę. Dlatego, jak przystało na ludzi o dobrych serduszkach, sprawiedliwie się nimi dzielimy. Czyli, każdy ma dla siebie jedną sztukę :)
Tak wyposażeni, przemierzaliśmy zuchwale pełną niebezpieczeństw trasę. Niestraszne były nam strome, skalne podejścia, kamienne lawiny, błoto, czy też pozostałości śniegu. Całe szczęście, że kolejny parking (oczywiście skorzystaliśmy :) znajduje się kilkaset metrów od szczytu Vošac (1411 m n.p.m.) i nie trzeba zbyt długo narażać się na to śmiertelne ryzyko oraz wykazywać brawurą. Po dotarciu pod sam szczyt, na punkt widokowy, oczom ukazuje się pyszna panorama Makarskiej.
Zaś gdy odwrócimy głowy w drugą stronę, to możemy podziwiać najwyższy szczyt masywu, który zwie się Góra Świętego Jerzego, czyli po chorwacku: Sveti Jure- 1762 m n.p.m. i jest drugim najwyższym wzniesieniem kraju.
Niestety, prowadzące tam drogi pokryte były jeszcze miejscami śniegowo- lodową breją, więc pstryknęliśmy sobie jedynie selfiaczka i, jak przystało na ludzi odpowiedzialnych, po oszacowaniu ryzyka, wymianie opinii oraz omówieniu wszystkich za oraz przeciw, postanowiliśmy poddać się wyrokowi matki natury i wracać do cywilizacji.
Czyli: hyc na wygodne siedzenie samochodu i pełnym serpentyn rollercosterem w dól.
Po drodze udało się nam jeszcze spotkać dzikie, czy też półdzikie konie. Jak na Park Przyrody przystało- pięknej, niemal nieskażonej natury tutaj nie brakuje.
Ruszamy ku cywilizacji. Byle tylko hamulce nie zawiodły :)