Tak to już w życiu bywa, że niestety
czasami trzeba pracować. Oczywiście znajdą się tacy, którzy
powiedzą, iż zarobkowanie to podstawa naszej egzystencji. Według
nas marny to postument i nie warto na nim stawiać swego istnienia.
No, ale wiadomo, coś jeść trzeba i kilka euro w kieszeni
przydałoby się od czasu do czasu. Aby wypełnić więc te luźne
kieszenie udaliśmy się za rzekę Odrę do naszych odrobinę
zamożniejszych sąsiadów. Jako, że ostatnimi czasy nasza kariera
zorientowana jest głównie ku pracy na powietrzu przy winoroślach,
i tym razem nie mogło być inaczej i trafiliśmy do małej
miejscowości Diefenbach (byliśmy tu już rok temu). Tniemy tu sobie
radośnie kiście winogron i podziwiamy piękne widoki. Na szczęście
nie jesteśmy osamotnieni w naszym znoju. Na polu rozbrzmiewa
prawdziwa językowa mieszanka. Niemiecki, angielski, polski,
rumuński, ukraiński, węgierski, włoski oraz estoński. I tak to
sobie rozmawiamy, z niektórymi po niemiecku, z innymi po angielsku,
a z Rumuno-Ukraińcami to nawet po polsku :)
Praca sama w sobie nie należy do
najcięższych (lekka też nie jest, ale bywało gorzej :)), wszyscy
są mili i pomagają sobie nawzajem. Jako, że liznęliśmy już
trochę tego fachu nie przynosimy wstydu polskim zbieraczom. Rządki
obrabiamy sprawnie oraz fachowo :) Zmienna pogoda zapewnia nam
urozmaicone warunki pracy. Od słońca, przez deszcz, aż po nocne
przymrozki. Dzięki zapoznanym młodym, ciekawym świata Estończykom,
którzy zbierali grona nawet w Australii i Nowej Zelandii weekendowe
wieczory upływają nam na wesoło.
Wiejskie powietrze sprzyja mopsom :)
Na koniec pozdrowienia od Estończyków!