Czy ktoś z Państwa zna powiedzenie
głoszące wszem i wobec, że praca uszlachetnia? My zatem musimy być
już uszlachetnieni do granic szlachetności, a może i wychodzimy
poza nie. Szlachetność bije z naszych opalonych lic i oślepia
wszystkich wokół. Choć bardziej na miejscu byłoby powiedzenie, iż
od pracy można garba dostać. O tak, to rozumiemy. Codzienne pomiary
suwmiarką wykazują, że garba nam przybywa, a nabyta w dzieciństwie
skolioza nieustannie się pogłębia. Ale nie będziemy się tu
przecież żalić. Czas płynie, odcisków przybywa, ale za każdym
pęcherzem stoi przecież kilka euro :) I oto tu właśnie chodzi.
Sam francuski naród pracuje bardzo
dziwnie. Można powiedzieć, że dosyć nieprzewidywalnie. Jednego
dnia: gadu-gadu, przerwa, powoli (bardzo, bardzo powoli), gadu-gadu,
przerwa, jeszcze wolniej, papierosek.. By, gdy już człowiek się
zacznie cieszyć na to obijanie, przykręcić śrubę i dalej, nie ma
przerwy i szybciej i szybciej. Nie znasz więc nieszczęśniku dnia
ani godziny praco-obijania :)
Jak już o pracy samej to można by
pokusić się o krótkie charakterystyki naszych towarzyszy niedoli.
To lecimy:
Corin- Paryżanka, lat około
sześćdziesięciu, która przed trzema dekadami postanowiła
porzucić przesyconą spalinami stolicę dla sielskiego krajobrazu i
zdrowego klimatu Burgundii. Nie powstrzymuje jej to jednak przed
namiętnym paleniem papierosów (od nich zależy długość przerwy i
tempo pracy). Można powiedzieć, że to prawa ręka naszego
mocodawcy. Kobieta bardzo sympatyczna, gadająca bez przerwy i
usilnie starająca się nauczyć nas francuskiego.
Sylvie- Saint-Brisanka od
wielu pokoleń. W wieku Corin. Raczej milcząca. Pracująca pilnie z
papierosem w ustach. Sylwie, jak i Corin są przedstawicielkami
znanego na całym świecie, silnie feminizującego ruchu
przeciwniczek używania maszynek do golenia. A jako, że ostatnimi
dniami jest u nas dosyć upalnie to wiemy co piszemy. Ale cóż, nie
potępiamy, ponoć tak jest cieplej :). Kobieta sympatyczna i
pracowita.
Leo- młody chłopak przybyły z
Normandii by nabrać muskulatury i poprzez regularne inhalacje z
wiejskiego powietrza zwiększyć poziom testosteronu. Jako człek
wątłej postury kilofuje z rzadka (nie to co silne polskie osobniki
płci męskiej stworzone wręcz do pracy z kilofem :)) postękując
przy tym i wymownie łapiąc się za plecy. Dzięki nietrzymaniu
tempa udaje mu się załapać na oddelegowanie do pracy w winiarni.
Taki to ma szczęście. Ale dość tych złośliwości. Poza tym to
naprawdę miły chłopak.
Tomasz- Czech ze stali. Bardzo dobrze
mówiący po francusku (często nasz tłumacz na polu).Nasz polsko-
czeski tandem kilofuje od świtu do zmierzchu siejąc postrach wśród
okolicznych chwastów. Ponoć osty i inne mlecze szeptają już
między sobą legendy o mitycznych, pojawiających się znienacka,
nieznających litości pogromcach. Tomasz porusza się
czterdziestopięcioletnia ładą w kolorze czerwonym. Świeżo
upieczony kardiolog. Niestety każda stal ma swoją wytrzymałość i
dzielny Czech ma w przyszłym tygodniu nas opuścić. Na swoje
miejsce obiecał dostarczyć rodaka.
Jest jeszcze Angela (ok.20 lat) i
Valerie (Paryżanka ok.30 lat), ale jako, że dołączyły do nas
niedawno i dzieli nas bariera językowa nie mamy jeszcze zbyt wielu
spostrzeżeń z nimi związanych. Poprawimy się w następnym wpisie
:)
Nasze skromne duszyczki już znacie,
więc pominiemy je.
Dzielna ekipa gotowa do boju. Polsko-czeski duet kilofowy.
Co tu przyciąć żeby nie popsuć :)
Moje plecy.
Klimat wioskowy, wręcz uzdrowiskowy.
Takie to cuda mamy w naszej okolicy. Pralnia. Didol zaliczył tu kąpiel.
Relaks na tarasie :)
Kościół z XII wieku.
Tak właśnie dochodzimy do końca
dzisiejszego wpisu. Buziaki i papatki.