wtorek, 11 grudnia 2012

postowypełniacz

Nadszedł grudzień, a wraz z nim pojawiło się zero na liście miesięcy widocznej z boku strony. Trzeba to zero czymś zapchać- zmienić w jedynkę. Temu właśnie służy ten post, jest to taki postowypełniacz właśnie. Czym charakteryzuje się ów wypełniacz? Ano tym, że nie ma nic istotnego do przekazania, ale napisać coś wypada  żeby blog nie zamarł zupełnie :) Więc na początek rozkoszne zdjęcie Didka, który wygląda tu jak Kot ze Shreka. Następnie trochę użalania się (może w punktach):

1. jest zimno;
2. jest ciemno;
3. jest zimno;
4. pojechałoby się gdzieś;
5. pracy nie ma;
6. jest zimno.

Żeby przełamać te negatywne emocje dużo gotujemy. A jak gotujemy, to zawsze można wrzucić kilka fotek na bloga. No nie? To wrzucamy. Poza tym, obserwując różne blogi kulinarne widzimy, że mają dużo więcej wejść, niż strony o tematyce kamperowej. Dlatego też, postanowiliśmy się przebranżowić i zmienić pole działania. Od dziś nasz blog nazywa się: Kamperem po kuchni :)

Poniżej pierwsza fotorelacja z naszych zmagań z garami.

Jako włochofile  zaczynamy od makaronu (tfu! znaczy się- pasty),


przez staropolską kaszę jęczmienną,


własnego wypieku chleb,


aż do pierogów z własnego lepienia.

Jeżeli liczba wejść wyraźnie się zwiększy, to zaczniemy również publikować przepisy :)

P.S.1. Tym właśnie sposobem powstał całkiem solidny postowypełniacz.

P.S.2.  W następnym odcinku zamieścimy nie tylko kulinaria! Ostatnimi czasy robimy dużo zdjęć ptaszkom, więc spodziewajcie się inwazji naszych pierzastych przyjaciół :)

środa, 28 listopada 2012

ho, ho, ho

 
Zima zbliża się nieubłaganie- nastały króciutkie, mgliste dni. Ciemno, wilgotno i chłodno. Kamper już zdrowy, praktycznie wszystkie bebeszki ma odnowione lub wymienione, chciałoby się gdzieś pojechać ale jako stworzenia słońco i światłolubne jakoś nie możemy się zebrać (do Egiptu trochę daleko :)). Stoi więc nieborak smutny pod blokiem.
Z braku lepszych zajęć, łazikujemy po Wrocławiu, gotujemy i nawet chleb zaczęliśmy piec :)
Skoro zbliża się zima to i święta również są tuż, tuż. Choć pozostał jeszcze miesiąc, handlowcy już dni odliczają i kasę przeliczają (całe szczęście, że jesteśmy dosyć odporni na to całe szaleństwo). W piątek wystartował we Wrocławiu jarmark, który to uwieczniliśmy na tych kilku fotkach.
Ot, i to tyle. Czas zaparzyć ciepłej herbaty :)



niedziela, 18 listopada 2012

z życia zbieracza -łowiacza cz. 5 i ostatnia (tak, tak- wreszcie koniec :))


To już ostatni wpis z jakże fascynującego cyklu dokumentującego życie zbieracza winnych gron :). Dwa miesiące minęły nam bardzo szybko i intensywnie- obfitując w przygody i nowe znajomości. Jeżeli już trzeba w życiu pracować- to nie jest to taka zła opcja. Wysiłek fizyczny oraz widoczne i konkretne efekty działań- należą niewątpliwie do plusów winobrania.

Powyżej nasza lodówka- stanowiło ją ciemne okienko pokoiku, który zajmowaliśmy nad restauracją.

Wypoczynek podczas przerwy w rwaniu. Generalnie obiady jedliśmy w rzeczonej restauracji, ale zdarzały się także sesje polowe.


Nagrobek, który tak nam się spodobał, że znalazł się tu ni w pięć, ni w dziewięć. Stanowi ciekawy przykład dystansu do śmierci i całej sztuki cmentarnej.



Po "standardowym" rwaniu mieliśmy inne ciekawe zajęcia np. zwijanie siatek, czy też rwanie liści :)


 Piękne okoliczności przyrody.





Powyżej nasza rumuńska ekipa. Wyglądają raczej stereotypowo :) Oprócz nich pracowało również z nami wielu Niemców.
Poniżej zaś- nasi dobrodzieje. Bardzo miła i serdeczna rodzinka. mamy nadzieję, że się jeszcze spotkamy!


niedziela, 11 listopada 2012

z życia zbieracza -łowiacza cz. 4


Po weekendowej jeździe dojechaliśmy do Niemiec. Dłuuugie stopowanie okazało się być poważną próbą dla naszych charakterów. Padał deszcz,a kierowcy nie wykazywali specjalnej chęci do zabrania naszych nieszczęsnych osób- jeżeli już to nie mieli miejsca, a tiry- jako, że był właśnie weekend- nie mogły poruszać się po drogach.
Ale nic to!
Dość biadolenia!
Tak czy inaczej dojechaliśmy do przepięknie położonej wioseczki- Diefenbach. Nasi odwieczni germańscy wrogowie (w tym przypadku szef z rodziną) przyjęli nas bardzo zacnie. Jako, że dotarliśmy dosyć późno zaprosili nas do domu, zrobili kolacyjkę, polali winka i pościelili wygodne łóżeczka :) Tak to już jest z tymi wstrętnymi Niemcami! Na drugi dzień udaliśmy się do pracy. Jak widać na dołączonych fotografiach ( z telefonu!) krzaczki różniły się odrobinę od tych, które pozbawialiśmy gron we Francji.




Zapraszamy na kolejne odcinki!

piątek, 9 listopada 2012

z życia zbieracza -łowiacza cz. 3


To już ostatni wpis z  francuskiej części odysei zbieracko-łowieckiej. Po miesiącu pobytu w Fitou nadszedł moment wyjazdu. Ot i tyle. Na zdjęciu nr 1. spożywamy wino (chcieliśmy soczek, ale ten co chodzi po wodzie wolał wino :)).


Świder- przyczyna bezsennych nocy i niekontrolowanych napadów lęku. Całe szczęście wkręcił tylko lewą rękę i mogę pisać tego posta :) Gorące pozdrowienia dla wszystkich pająków, żab i innych biednych stworzeń, które zmielił.

Zaplecze. Właśnie tu można odnaleźć tajemnicze składniki wina. Ot np. zakurzony pustak, czy wiązka gałęzi mająca imitować aromat drewnianej beczki :)


Ostania wieczerza (znaczy się piwo).



No i w drogę. Znana już wszystkim różowa torebka (ponoć pomaga łapać stopa) została spakowana i ruszamy ku germańskim landom. Jako, że jest weekend i mamy przed sobą 1000 km- nie idzie nam łatwo to nieszczęsne stopowanie.

wtorek, 6 listopada 2012

z życia zbieracza -łowiacza cz. 2


Okolica w której przebywaliśmy to już prawdziwy śródziemnomorski klimat i krajobraz. Karłowata roślinność, kaktusy, palmy i inne kłujaki tego typu. Kamieniste, pozbawione roślinności wzgórza mogłyby posłużyć za scenografię z lądowania na księżycu. Właśnie pomiędzy tymi wzniesieniami znajdowały się uprawy winorośli, które to musieliśmy pozbawić owoców. Poletka były niezbyt duże, stąd też pracowaliśmy tylko w sześć osób. Dwie panie po prawej stronie powyższego zdjęcia to tubylcze Francuski, które okazały się być bardzo fajnymi dziewczynami.


Jak widać krzaki wesoło płożą się po ziemi i starają się ukryć winogrona. Robaki, Guzi-Guzi i inne pająki-paskudztwa na głowie- to chleb powszedni zbieracza :)



Jako, że praca była dosyć ciężka fizycznie i ból pleców dokuczał, staraliśmy się co jakiś czas robić regeneracyjne przerwy :)

  Siup na przyczepkę.

To zaś nasi dobrodzieje- monsieur Pierre z małżonką podczas obowiązkowego winka po dniu pracy. Szef nasz okazał się być świetnym gościem. Ciągle uśmiechnięty i żartujący. Wyprowadzenie go z równowagi było praktycznie niemożliwe (a kilka sytuacji temu sprzyjało. Powiedzmy, że ja już dawno wpadłbym w szał i rzucał kurw..i na lewo i prawo :)). To jest właśnie chyba największa nauka jaką otrzymaliśmy od mieszkających na południu Francuzów. Spokojnie, bez nerwów, to i tak nic nie zmieni, a wręcz pogorszy sprawę.     

czwartek, 1 listopada 2012

z życia zbieracza -łowiacza cz.1

Dziś dodajemy pierwszą część relacji z życia zbieracza- łowiacza. Można by nadać jej tytuł "Sielskie chwile na południu Francji a konkretnie w Fitou- czyli przygotowania do harówki".
Jako, że nasze zarobkowanie opóźniło się o kilka dni to mieliśmy okazję troszkę się pobyczyć i poczuć jak jakaś Rihanna czy inny Jay-Z. Ciepłe morze, basen na własność, palące słońce- czego chcieć więcej? Do minusów można zaliczyć tylko to, że za kilka dni trzeba było iść do pracy, no i piwo- niezbyt dobre piwo, ale tak to już jest jak się pije najtańsze :) Poza tym to w końcu Francja, wystarczy, że się znają na winie.
W następnych odcinkach zdradzimy kilka tajników produkcji tegoż specjału w której również braliśmy udział. Tak to już jest z tajnikami (dla miłośników kiełbasy polecamy wizytę w rzeźni, a dla  wegetarian  np. w piekarni, czy szklarni), że jak się je pozna to czasami odchodzi ochota na spożycie.

Wszystkie zdjęcia robione komórką, więc bez narzekań na jakość proszę :)


Fitou- mini starówka. Nasze piękne Fitou okazało się być taką dziurą, że nie jeździł tam żaden autobuso-pociąg, czy nawet stop. Z sąsiedniej miejscowości musieliśmy drałować pieszo.


 Droga z kempingu do wioski.


Do morza mieliśmy niedaleko. Godzinka piechotą i już można się było opalać na złocistym piaseczku.


Wiadomo, tak to właśnie jest na tym zachodzie. Bogactwo i luksusy. Nawet prosty zbieracz ma domek z basenem :)

Męska część ekipy.



FIN

środa, 31 października 2012

kapitan Wrona wylądował


Wróciliśmy. Piękny nasz kraj przywitał nas śniegiem, trotylem, brzozą i całym naszym bajzlem, od którego już zdążyliśmy troszkę odpocząć. Wiadomo, że wszędzie jest podobnie, tylko jak człowiek nie ma dostępu do mediów to i nie chłonie tego całego syfu :) Jak się trochę ogarniemy, poselekcjonujemy zdjęcia itp. -to dodamy kilka wpisów na temat życia polskiego zbieracza za granicą. Wesołego Alleluja, tfu znaczy się Halloween!

P.S. Różową torebkę noszę tylko podczas stopowania!

niedziela, 7 października 2012

Krótki raport z pola bitwy

Blog ostatnio nam zamarł. Cóż poradzić- internetu brak. Więc teraz, korzystając z okazji zamieszczamy krótki raport z pola bitwy. Francja już za nami- było bardzo fajnie. Praca ciężka fizycznie, ale wykonywana w miłym towarzystwie. Szef przemiły i polewający winko, Francuzi przyjaźni. Mieszkaliśmy na kempingu z basenem, 4 kilometry od morza, więc można powiedzieć, że mieliśmy urlop połączony z pracą (choć kilka razy skończyliśmy po zmroku). Dużo piwa i słońca. Zdjęcia z dodatkową relacją- po powrocie do domu. Obecnie po wyczerpującej autostopowej przeprawie (prawie 2 dni) jesteśmy w kraju pożeraczy kiełbasy i kiszonej kapusty popijanej piwem (wiemy, że wielu z Was się tak odżywia, ale nie chodzi o Polskę :)). 
Cóż, czas kończyć. Za jakieś 3 tygodnie pełna relacja okraszona zdjęciami i pełnymi polotu komentarzami!

piątek, 31 sierpnia 2012

sekator w dłoń i na koń mości panowie!

Wyjazdu nadszedł czas. Kamper zostaje w swoim kurorcie uzdrowiskowym, a my uciekamy do Francji. Ciepłe morze, szerokie plaże, 50 km do granicy hiszpańskiej, tanie wino i wciąż jeszcze palące słońce. Jest tylko jeden haczyk - trzeba pracować :) Więc pakujemy plecaki, namiot, karimaty i w drogę!