środa, 28 listopada 2012

ho, ho, ho

 
Zima zbliża się nieubłaganie- nastały króciutkie, mgliste dni. Ciemno, wilgotno i chłodno. Kamper już zdrowy, praktycznie wszystkie bebeszki ma odnowione lub wymienione, chciałoby się gdzieś pojechać ale jako stworzenia słońco i światłolubne jakoś nie możemy się zebrać (do Egiptu trochę daleko :)). Stoi więc nieborak smutny pod blokiem.
Z braku lepszych zajęć, łazikujemy po Wrocławiu, gotujemy i nawet chleb zaczęliśmy piec :)
Skoro zbliża się zima to i święta również są tuż, tuż. Choć pozostał jeszcze miesiąc, handlowcy już dni odliczają i kasę przeliczają (całe szczęście, że jesteśmy dosyć odporni na to całe szaleństwo). W piątek wystartował we Wrocławiu jarmark, który to uwieczniliśmy na tych kilku fotkach.
Ot, i to tyle. Czas zaparzyć ciepłej herbaty :)



niedziela, 18 listopada 2012

z życia zbieracza -łowiacza cz. 5 i ostatnia (tak, tak- wreszcie koniec :))


To już ostatni wpis z jakże fascynującego cyklu dokumentującego życie zbieracza winnych gron :). Dwa miesiące minęły nam bardzo szybko i intensywnie- obfitując w przygody i nowe znajomości. Jeżeli już trzeba w życiu pracować- to nie jest to taka zła opcja. Wysiłek fizyczny oraz widoczne i konkretne efekty działań- należą niewątpliwie do plusów winobrania.

Powyżej nasza lodówka- stanowiło ją ciemne okienko pokoiku, który zajmowaliśmy nad restauracją.

Wypoczynek podczas przerwy w rwaniu. Generalnie obiady jedliśmy w rzeczonej restauracji, ale zdarzały się także sesje polowe.


Nagrobek, który tak nam się spodobał, że znalazł się tu ni w pięć, ni w dziewięć. Stanowi ciekawy przykład dystansu do śmierci i całej sztuki cmentarnej.



Po "standardowym" rwaniu mieliśmy inne ciekawe zajęcia np. zwijanie siatek, czy też rwanie liści :)


 Piękne okoliczności przyrody.





Powyżej nasza rumuńska ekipa. Wyglądają raczej stereotypowo :) Oprócz nich pracowało również z nami wielu Niemców.
Poniżej zaś- nasi dobrodzieje. Bardzo miła i serdeczna rodzinka. mamy nadzieję, że się jeszcze spotkamy!


niedziela, 11 listopada 2012

z życia zbieracza -łowiacza cz. 4


Po weekendowej jeździe dojechaliśmy do Niemiec. Dłuuugie stopowanie okazało się być poważną próbą dla naszych charakterów. Padał deszcz,a kierowcy nie wykazywali specjalnej chęci do zabrania naszych nieszczęsnych osób- jeżeli już to nie mieli miejsca, a tiry- jako, że był właśnie weekend- nie mogły poruszać się po drogach.
Ale nic to!
Dość biadolenia!
Tak czy inaczej dojechaliśmy do przepięknie położonej wioseczki- Diefenbach. Nasi odwieczni germańscy wrogowie (w tym przypadku szef z rodziną) przyjęli nas bardzo zacnie. Jako, że dotarliśmy dosyć późno zaprosili nas do domu, zrobili kolacyjkę, polali winka i pościelili wygodne łóżeczka :) Tak to już jest z tymi wstrętnymi Niemcami! Na drugi dzień udaliśmy się do pracy. Jak widać na dołączonych fotografiach ( z telefonu!) krzaczki różniły się odrobinę od tych, które pozbawialiśmy gron we Francji.




Zapraszamy na kolejne odcinki!

piątek, 9 listopada 2012

z życia zbieracza -łowiacza cz. 3


To już ostatni wpis z  francuskiej części odysei zbieracko-łowieckiej. Po miesiącu pobytu w Fitou nadszedł moment wyjazdu. Ot i tyle. Na zdjęciu nr 1. spożywamy wino (chcieliśmy soczek, ale ten co chodzi po wodzie wolał wino :)).


Świder- przyczyna bezsennych nocy i niekontrolowanych napadów lęku. Całe szczęście wkręcił tylko lewą rękę i mogę pisać tego posta :) Gorące pozdrowienia dla wszystkich pająków, żab i innych biednych stworzeń, które zmielił.

Zaplecze. Właśnie tu można odnaleźć tajemnicze składniki wina. Ot np. zakurzony pustak, czy wiązka gałęzi mająca imitować aromat drewnianej beczki :)


Ostania wieczerza (znaczy się piwo).



No i w drogę. Znana już wszystkim różowa torebka (ponoć pomaga łapać stopa) została spakowana i ruszamy ku germańskim landom. Jako, że jest weekend i mamy przed sobą 1000 km- nie idzie nam łatwo to nieszczęsne stopowanie.

wtorek, 6 listopada 2012

z życia zbieracza -łowiacza cz. 2


Okolica w której przebywaliśmy to już prawdziwy śródziemnomorski klimat i krajobraz. Karłowata roślinność, kaktusy, palmy i inne kłujaki tego typu. Kamieniste, pozbawione roślinności wzgórza mogłyby posłużyć za scenografię z lądowania na księżycu. Właśnie pomiędzy tymi wzniesieniami znajdowały się uprawy winorośli, które to musieliśmy pozbawić owoców. Poletka były niezbyt duże, stąd też pracowaliśmy tylko w sześć osób. Dwie panie po prawej stronie powyższego zdjęcia to tubylcze Francuski, które okazały się być bardzo fajnymi dziewczynami.


Jak widać krzaki wesoło płożą się po ziemi i starają się ukryć winogrona. Robaki, Guzi-Guzi i inne pająki-paskudztwa na głowie- to chleb powszedni zbieracza :)



Jako, że praca była dosyć ciężka fizycznie i ból pleców dokuczał, staraliśmy się co jakiś czas robić regeneracyjne przerwy :)

  Siup na przyczepkę.

To zaś nasi dobrodzieje- monsieur Pierre z małżonką podczas obowiązkowego winka po dniu pracy. Szef nasz okazał się być świetnym gościem. Ciągle uśmiechnięty i żartujący. Wyprowadzenie go z równowagi było praktycznie niemożliwe (a kilka sytuacji temu sprzyjało. Powiedzmy, że ja już dawno wpadłbym w szał i rzucał kurw..i na lewo i prawo :)). To jest właśnie chyba największa nauka jaką otrzymaliśmy od mieszkających na południu Francuzów. Spokojnie, bez nerwów, to i tak nic nie zmieni, a wręcz pogorszy sprawę.     

czwartek, 1 listopada 2012

z życia zbieracza -łowiacza cz.1

Dziś dodajemy pierwszą część relacji z życia zbieracza- łowiacza. Można by nadać jej tytuł "Sielskie chwile na południu Francji a konkretnie w Fitou- czyli przygotowania do harówki".
Jako, że nasze zarobkowanie opóźniło się o kilka dni to mieliśmy okazję troszkę się pobyczyć i poczuć jak jakaś Rihanna czy inny Jay-Z. Ciepłe morze, basen na własność, palące słońce- czego chcieć więcej? Do minusów można zaliczyć tylko to, że za kilka dni trzeba było iść do pracy, no i piwo- niezbyt dobre piwo, ale tak to już jest jak się pije najtańsze :) Poza tym to w końcu Francja, wystarczy, że się znają na winie.
W następnych odcinkach zdradzimy kilka tajników produkcji tegoż specjału w której również braliśmy udział. Tak to już jest z tajnikami (dla miłośników kiełbasy polecamy wizytę w rzeźni, a dla  wegetarian  np. w piekarni, czy szklarni), że jak się je pozna to czasami odchodzi ochota na spożycie.

Wszystkie zdjęcia robione komórką, więc bez narzekań na jakość proszę :)


Fitou- mini starówka. Nasze piękne Fitou okazało się być taką dziurą, że nie jeździł tam żaden autobuso-pociąg, czy nawet stop. Z sąsiedniej miejscowości musieliśmy drałować pieszo.


 Droga z kempingu do wioski.


Do morza mieliśmy niedaleko. Godzinka piechotą i już można się było opalać na złocistym piaseczku.


Wiadomo, tak to właśnie jest na tym zachodzie. Bogactwo i luksusy. Nawet prosty zbieracz ma domek z basenem :)

Męska część ekipy.



FIN

środa, 31 października 2012

kapitan Wrona wylądował


Wróciliśmy. Piękny nasz kraj przywitał nas śniegiem, trotylem, brzozą i całym naszym bajzlem, od którego już zdążyliśmy troszkę odpocząć. Wiadomo, że wszędzie jest podobnie, tylko jak człowiek nie ma dostępu do mediów to i nie chłonie tego całego syfu :) Jak się trochę ogarniemy, poselekcjonujemy zdjęcia itp. -to dodamy kilka wpisów na temat życia polskiego zbieracza za granicą. Wesołego Alleluja, tfu znaczy się Halloween!

P.S. Różową torebkę noszę tylko podczas stopowania!

niedziela, 7 października 2012

Krótki raport z pola bitwy

Blog ostatnio nam zamarł. Cóż poradzić- internetu brak. Więc teraz, korzystając z okazji zamieszczamy krótki raport z pola bitwy. Francja już za nami- było bardzo fajnie. Praca ciężka fizycznie, ale wykonywana w miłym towarzystwie. Szef przemiły i polewający winko, Francuzi przyjaźni. Mieszkaliśmy na kempingu z basenem, 4 kilometry od morza, więc można powiedzieć, że mieliśmy urlop połączony z pracą (choć kilka razy skończyliśmy po zmroku). Dużo piwa i słońca. Zdjęcia z dodatkową relacją- po powrocie do domu. Obecnie po wyczerpującej autostopowej przeprawie (prawie 2 dni) jesteśmy w kraju pożeraczy kiełbasy i kiszonej kapusty popijanej piwem (wiemy, że wielu z Was się tak odżywia, ale nie chodzi o Polskę :)). 
Cóż, czas kończyć. Za jakieś 3 tygodnie pełna relacja okraszona zdjęciami i pełnymi polotu komentarzami!

piątek, 31 sierpnia 2012

sekator w dłoń i na koń mości panowie!

Wyjazdu nadszedł czas. Kamper zostaje w swoim kurorcie uzdrowiskowym, a my uciekamy do Francji. Ciepłe morze, szerokie plaże, 50 km do granicy hiszpańskiej, tanie wino i wciąż jeszcze palące słońce. Jest tylko jeden haczyk - trzeba pracować :) Więc pakujemy plecaki, namiot, karimaty i w drogę!

czwartek, 23 sierpnia 2012

olaboga, olaboga!


No i dupa. W dupie jesteśmy. Już marzyły nam się wrześniowe wojaże, już  wiatr muskał nasze skronie a woda delikatnie chłodziła stopy. A tu dupa. Nie chcemy się żalić zbytnio, ale w końcu to nasz blog, możemy pisać co chcemy, więc i się żalić :)
A jest na co!
Tak, tak!
Kamper nasz oblubiony znajduje się w stanie agonalnym. Serce jego ledwie zipie. Ale do rzeczy.
Po regeneracji głowicy (cylinderkopf ist kaput- jak go słusznie zdiagnozowali Niemcy), wymianie pompek, rozrządów, różnych cudach niewidach, objawiła się okrutna prawda. Ukazała się nam wyraźnie i kopnęła z impetem w jaja. Trzeba jeszcze szlifować blok silnika, zmieniać tłoki i różne inne cusie. Lat chudych siedem oraz  plagi egipskie to przy tym mały pikuś. Nie, nie, źle myślicie- mechanik nas nie szachrai, to własny, rodzinny wujek o dobrym sercu i uczciwej naturze.
Cóż taki los, trzeba go zaakceptować.
Co do poszukiwania winnych całego tego ambarasu to mamy pewne typy. Oczywiście na pierwszym miejscu- Niemcy (no i Austriacy- ale toż to farbowani Niemcy są :)), a dokładniej góry, które u siebie złośliwie i z rozmysłem postawili i nazwali Alpami. Po jaką cholerę usypali je takie duże?- się pytamy. No i na drugim miejscu premier nasz miłościwie panujący -Tusk co Polskę zaprzedał i złoto w tombak zamienił.
Ot i cała prawda!