czwartek, 5 sierpnia 2010

România la revedere!

Dzisiaj nasz ostatni wieczór w Rumunii. Jutro wyjeżdżamy na południe, ku bezludnym zakątkom Bułgarii, więc przez kilka dni raczej nie będziemy mieli internetu. Opuszczając ten piękny kraj wypadałoby napisać jakieś podsumowanie. Więc krótko.
 
Ludzie- bardzo mili, sympatyczni i wyluzowani;

Kierowcy (niby ci sami ludzie, ale za kółkiem...)- poj....ni!;

Psy- dużo, dużo, bardzo dużo bezpańskich psów. Co do szczegółów- podobne do ludzi (patrz wyżej);

Bezpieczeństwo- mówiąc szczerze czuliśmy się bezpieczniej niż w Polsce. Może dlatego, że Rumunii nie upijają się zbytnio i nie awanturują;

Drogi- dobre;

Ceny- podobne jak w Ojczyźnie, tylko piwo tańsze :);

Kempingi- byliśmy na dwóch. Pierwszy to koszmar, toalety jak po wybuchu granatu (ale za niecałe 28 pln). Drugi (około 50 zł.)- porównywalny do większości w miarę dobrych, polskich obiektów (Włochy to to nie są, ale za to trzy razy taniej :));

Miasta- bardzo ładne starówki, pieczołowicie odrestaurowane. Warto pojeździć;

Plaże- średnie. Woda czysta i przejrzysta;

Internet- my cały czas się gdzieś podpinamy pod jakieś sieci głownie hotelowe). Nie ma większych problemów. Szybko i darmowo.

Ogólnie jesteśmy "na tak" :)

środa, 4 sierpnia 2010

Lekcje pływania

Mimo swojego dojrzałego już wieku, Didol jako pies typowo miejski, do wczoraj był pływacką dziewicą. Zazwyczaj już sam widok wody wywoływał paniczną reakcję i chęć ucieczki. W końcu jednak powiedzieliśmy- dość! Co to za pies? Wszystkie inne wbiegają do morza, pluskają się i radośnie pływają. A on tylko siedzi pod parasolem i nieznośnie sapie (niczym silnik w naszym pełnoletnim już kamperku).
Więc wzięliśmy się za niego. Poniżej fotograficzna relacja (krok po kroku).


- Nie, nie! Ratunku!
Didol zapiera się używając swej najskuteczniejszej metody na tzw. płaszczkę :)


Nie chcesz po dobroci? Ja ci pokarze jak się pływa!


Najpierw tak zwany- trening na sucho. Didol ćwiczy w powietrzu odpowiednie ułożenie łap i koordynację (tu przydałaby się kamera).


Wystartował!


Uratowany. Jak widać po minie, nie było aż tak źle.
Po paru godzinach i lekkim wyschnięciu Didol sam wykazuje inicjatywę do kolejnych kąpieli (no może trochę koloryzujemy :)), ciągle trzeba mu jeszcze pomóc w podjęciu decyzji.



Gdzieś tam bardzo głęboko w oczach widać radość z pływania :)

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

nadmorskie lenistwo

Powoli zmierzamy w stronę Bułgarii. A, że jedziemy wzdłuż morza to nie żałujemy sobie plażowania oraz kąpieli słonecznych. Za nami już Eforie Nord i Sud, Continesti, Saturn i okoliczne planety, Mangalia, wczoraj Vama Veche, a dziś z powrotem Saturn :). Czas upływa nam leniwie i przyjemnie. Rumuni są bardzo przyjaźni oraz sympatyczni (szczególnie w stosunku do Didola). Polaków jak i innych narodowości- brak.

Continesti- duży statek osiadł na mieliźnie tuż przy plaży.

A my- obok niego stanęliśmy na nocleg i plażowanie wśród golasów :)

SPA może mieć wiele wymiarów (tu opcja rumuńska).

To już Saturn- Mangalia. Jest tu bardzo wiele odnowionych, wręcz luksusowych hoteli, ale jak widać nie wszystkie.


Osławione Vama Veche. Setki namiotów i dziesiątki przyczep rozbitych na samej plaży. Pierwszego dnia byliśmy zachwyceni. Klimat wolności i niezależności. Połowa ludzi opala się oraz chodzi nago, muzyka oraz tańce. Gorzej było na drugi dzień, gdy przyszedł pan i powiedział- 20 lei.proszę. W ten sposób- mit prysł ( a my wraz z nim :)).

Jedynie psy są naprawdę wolne, ale chyba nie koniecznie zadowolone z tej sytuacji. Włóczą się ich tu ilości przeogromne, niektóre mają swoje rewiry, inne chodzą od człowieka do człowieka i żebrzą o jedzenie. W sumie bardzo sympatyczne i nieagresywne.

wtorek, 27 lipca 2010

wreszcie morze

Po nocy spędzonej w górach i przeżyciu burzy giganta ruszyliśmy w stronę morza.


Nocleg pod hotelem, cicho i spokojnie.

Monastyr w górach.

Hmm...

Żeby dojechać do wybrzeża musieliśmy przedostać się przez Bukareszt. Nauczeni doświadczeniami z Braszowa darowaliśmy sobie zwiedzanie. Wielkie miasta są zdecydowanie mało przyjazne miłośnikom karawaningu. Nie wspominając o kierowcach, którzy jeżdżą bardzo agresywnie (Polska jawi się niczym przedszkole :)).

Za jedyne 11 leja przekroczyliśmy Dunaj.

A to zdjęcie a propos sposobu jazdy rumuńskich kierowców.

Teraz rozbiliśmy obóz w Eforie pod hotelem. Jutro spróbujemy znaleźć jakieś przyjazne miejsce do kamperowania na dziko.

poniedziałek, 26 lipca 2010

że co, że niby moja Dacia nie jest najszybsza?

Wczoraj przeżyliśmy dzień  jak  ze złego snu. Narzekanie na polskich kierowców w tym wypadku jest nie na miejscu- tu jest prawdziwy, że tak młodzieżowo powiem- hard core. Jak szybko by człowiek nie jechał, to i tak jest za wolno, a przy drodze krzyżyk na krzyżyku.

Ale do rzeczy, pierwszą noc w Rumunii spędziliśmy w Oradei, w samym centrum (już coś o tym wspominaliśmy w poprzednim wpisie), a teraz dołączymy zdjęcia :)

Jest to niezmiernie urokliwe miasto z bardzo dobrze zachowaną starówka i życzliwymi ludźmi (Didol to potwierdzi).

Po niezwykle miłej i hałaśliwej nocy w Oradei udaliśmy się do Cluj-Napoka (w planie mieliśmy tam nocleg, ale jakoś wyszło inaczej). Po szybkim zwiedzaniu tegoż  miasta, udaliśmy się w kierunku Alba-Julia - niestety też nie zostaliśmy tam na noc, gdyż odbywał się  jakiś mecz i kiboli było co niemiara (a tzn. cisza w nocy była wykluczona). Pojechaliśmy więc dalej, do miasta Sybin i to okazało się strzałem w dziesiątkę- nocleg na parkingu strzeżonym za ok. 7 zł/ doba i to pod samym Rynkiem.



A to mijane po drodze cygańskie rezydencje.

Na upały najlepsza jest coca- cola- Didol coś o tym wie :)

Dzisiaj zatrzymaliśmy się w "Perle Karpatów"- mieście Sinaia u podnóża góry Omul (2506 m.n.p.m.) i jak na razie jest ok. To znaczy śpimy na parkingu pod jakimś hotelem i łapiemy darmowy internet.

A na osłodę przemiła pasterka  :)

sobota, 24 lipca 2010

Rumunia

Dojechaliśmy do Rumunii. Zaparkowaliśmy na nocleg i zwiedzanie pod Urzędem Miasta w Oradeii. Trafiliśmy na dzień zawierania ślubów, więc są limuzyny, jest orkiestra i dużo trąbienia. Teraz siedzimy na piwku w knajpce przy starówce (wszystko przez Didka , który zaczął tak sapać, że musieliśmy się zatrzymać :)). Jak na razie Rumunia zaskakuje bardzo pozytywnie, uśmiechnięci ludzie i tanie, zimne piwo. Zobaczymy jak będzie później. A teraz zaległe fotki.

Częstochowa


- Chodź, pójdziemy wzdłuż barierek, tak jak tamci ludzie
-Ok
-Co oni robią?
-Chyba padają na kolana, o kurde!
-Cóż, nie ma jak zawrócić
-Ałł, moja rzepka
-Oj...
W ten właśnie sposób obeszliśmy obraz Matki Boskiej Częstochowskiej (nasze babcie będą zadowolone :)).

Uzupełniamy zasoby wody.

Okoliczni mieszkańcy witają nas entuzjastycznie.

Bardejov.

Tokaj.


piątek, 23 lipca 2010

Może to i nie Boliwia, ale przygód co niemiara .


To dopiero trzeci dzień naszego wyjazdu, a wydaje się jakby minął co najmniej tydzień (albo, co mi tam - miesiąc). Ale do rzeczy- w środę zawitaliśmy do Częstochowy, która bardzo miło nas zaskoczyła. Na parkingu pod Jasną Górą spędziliśmy noc za jedyne 10 pln (all inclusive) , pozwiedzaliśmy, obeszliśmy ołtarz na kolanach, wypiliśmy odrobinę za dużo i na drugi dzień ruszyliśmy dalej (tzn. wczoraj).
Zamiar pozostania jeszcze kilka dni w Polsce okazał się złudny i po przekroczeniu granicy w Koniecznej (staramy się poruszać bocznymi drogami) wylądowaliśmy w Bardejovie. Jest to niezmiernie urokliwe miasteczko, z dużym rynkiem i zabytkowymi kamieniczkami. Noc spędziliśmy pod Urzędem Miasta, w pobliżu dyskoteki i postoju taksówek, więc nie pospaliśmy :) Dzisiaj dotarliśmy do Tokaju (tak, tego Tokaju), który okazał się lekko sennym, małym miasteczkiem ze starą zabytkową zabudową i bardzo przystępnymi cenami wina :). Uliczny termometr około 18 pokazywał 37 stopni Celsiusza, co dla nas może jest i miłe, ale dla Didka już nie koniecznie. Biedny pies sapie i prycha, co napawa nas niepokojem i zmusza do niezabierania go na dłuższe spacery. Podczas jazdy zaś nastąpiło takie rozpasanie, że nasz biedny piesek podróżuje, bądź to na kanapie, bądź na stole :).
Jutro powinniśmy dotrzeć do Rumunii, a po drodze postaramy się dodać jakieś zdjęcia (wiadomo- darmowy internet nie rozpieszcza no chyba, że w Mcdonalds).

poniedziałek, 19 lipca 2010

z drogi!

Termin wyjazdu już się skrystalizował, wyruszamy w środę. Wszystkie punkty z naszej listy do wykonania już prawie zrealizowane. Dzisiaj wymieniamy cały układ wydechowy, bo stary już się sypie (a jest oryginalny, czyli ma rawie 20 lat). Zakładamy ledowe oświetlenie, bo stare nie działa. No i oczywiście- wzorując się na starych wyjadaczach karawaningu- zakupiliśmy śliczne kołpaczki, bo nie było :) 
Następny wpis już z okolic Częstochowy, gdzie Ojcowie Paulini będą starać się nawrócić nasze bezbożne dusze.
Boczne drogi, strzeżcie się. Nadjeżdżamy!!!

sobota, 10 lipca 2010

akcja Bałtyk zakończona

Coś ostatnio mamy problem z dostaniem się do sieci. Więc krótko i na temat. Już wróciliśmy znad morza. Nasz kraj to jednak taki europejski Taliban, przejechawszy prawie całe pomorze nie udało nam się spotkać żadnej, słownie ani jednej kobiety opalającej się toples! Całe szczęście za jakiś tydzień ruszamy na południe, gdzie trudno znaleźć zakryte górne partie ciała (a i dolne łatwiej opalić:)). Mamy zamiar w kilka miesięcy spenetrować Słowację, Rumunię i Bułgarię, a co dalej zobaczymy.
Czas kończyć, bo nas coś rozłącza :(. Następne wpisy już chyba z trasy. A na koniec trochę wspomnień z nad Bałtyku.

byliśmy na wyborach, bo jakże by inaczej. Nie tylko my, jak widać

 może coś się zmieni :)

widzieliśmy nie-dzikie dziki

ale mimo wszystko- ostrożności nigdy nie za wiele

odwiedzili nas Obcy?

W drodze powrotnej zaliczyliśmy jeszcze nocleg pod urzędem miasta w Bornem- Sulinowie. Bardzo sympatyczne małe, pustawe miasteczko. Jest jeziorko, bardzo dużo opuszczonych poradzieckich budynków, cisza i spokój.

piątek, 2 lipca 2010

piękna nasza Polska- tylko Polaków za dużo

Ostatni post skończyliśmy informacją, że nocujemy na Campingu Rodzinnym w Mielnie. Więc może wypadałoby coś o nim napisać. Do rzeczy, jest to bardzo czysty, zadbany i mały obiekt z miłą obsługą i 95 procentami zachodnioeuropejskich klientów. Raj wydawałoby się. Lecz niestety. Tuż za płotem znajduje się po peerelowski ośrodek pracowniczy ze stu procentowym polskim obłożeniem. Wszyscy już chyba wiedzą o co chodzi: Jesteś Szalona, Abba, Majteczki w Kropeczki i dużo wódeczki, krzyki, śpiewy i ogólna radość. Tylko nie dla klientów campingu :) Skończyło się na tym, że około 4 rano zadzwoniliśmy po policję, która, niechętnie i ospale ale interweniowała. Trzeba tu nadmienić, że nie jesteśmy jeszcze aż takimi zgredami. Też lubimy się napić i zabawić, ale z poszanowaniem innych!
Rano zatem ruszyliśmy w stronę Dąbek, w poszukiwaniu emerytów i koloni letnich :)


 wiadomo, w dzisiejszych czasach laski już nie lecą na ciągniki :)

postój przy przystanku

i znowu pod kościołem, tym razem Dąbki. Polecamy, wreszcie się wyspalismy

co to był za wpis bez widoczków

i zachodów słońca oczywiście.