sobota, 29 czerwca 2013

Kotletowo


Ale mało zdjęć w tym tygodniu, nie ma czym okrasić kolejnego wpisu. Takie to wynurzenia towarzyszyły naszej, tradycyjnej już piątkowej imprezie kamperowej. No bo, faktycznie, zdjęć nowych niewiele. No, może nie zupełny brak, ale ilość i jakość średnia. Wybacz więc Szanowny Czytelniku. Taki to już los robotnika rolnego, że tkwi przy swej ziemi i co za tym idzie nie ma wielu okazji by czynić cokolwiek poza tym :). Najbliższa okolica już poznana, więc nie ma za bardzo co focić. Wpadliśmy już w rytm: praca- dom, praca- dom (znaczy się kamperodom). Więc może zamiast wspaniałych zapierających dech w piersi widoków wrzucimy kilka kuchennych obrazków. Bo nie samą pracą człowiek żyje w końcu. No to przedstawiamy nasze menu. Oprócz piwa, które stanowi podstawę proletariackiego jadłospisu w karcie dań występują również niezastąpione kotlety soczewicowe. Tydzień nasz upłynął pod znakiem tychże. Czyli, poniedziałek: kotlety z ziemniakami, wtorek: kotlety z sosem, środa: sos z kotletami, czwartek: mieszanka warzyw z kotletami. W końcu nadszedł piątek i tu zaskoczenie: kotlety z mieszanką warzyw. I ryżem. I tu pojawia się kolejny anty-mięsny argument. Otóż jako osobniki nie pożywiające się bliźnimi stwierdzamy, że w porównaniu z mięsożercami nie odstajemy fizycznie, czy też wytrzymałościowo, a jest wręcz odwrotnie. Sił mamy aż nadto. I gdy Czech sapiąc i stękając mówi, że nie jadł mięsa już trzy dni i pewnie dlatego nie ma siły my stanowimy najlepszy dowód na to, że się głęboko myli (wiadomo, mięso daje moc, a już najlepiej tłuściutka kiełbaska, czy też goloneczka).
Ale dość już tej antymięsnej propagandy. Jedzcie co chcecie, parafrazując klasyka. Tylko miejcie świadomość co jecie. No już, koniec.
Poza tym w Auxerre rozpoczął się właśnie Catalpa Festiwal. Jest to dosyć spore wydarzenie muzyczne w regionie. Trzy dni koncertów i różnych przedsięwzięć kulturalnych. Na dodatek zupełnie darmowe. Więc pewnie następne fotki będą właśnie stamtąd. No, nie nudzimy już. Miłego weekendu wszystkim życzymy :).

 Postój w Auxerre i widok z okna na miasto.

 Witaminki...


 ...i jeszcze więcej :)

 Kotleciki soczewicowe własnej produkcji.




Agrafkowanie.

Na koniec. Ahoj dla Was od Czecha!

sobota, 22 czerwca 2013

co tam szumi w winoroślach

Po pięciu dniach ciężkiej pracy w pocie czoła wreszcie nadszedł weekend! Postanowiliśmy oderwać się od wiejskiego życia i jak co tydzień wybrać się do Auxerre. Z tym wyjątkiem, że nie tylko na zakupy i pranie, ale też na noc. Znajduje się tu bardzo przyjemnie położony parking dla kamperów (niby dla autobusów, ale to w końcu Francja i kamperów zawsze sporo stoi). Plac znajduje się przy porcie i małym parku i zapewnia ładny widok na starówkę.

Tak to jest jak się zostawi mopsa samego w kamperze. Zaraz ładuje się na kanapę, bądź fotele. Choć nie narzekajmy, można powiedzieć, że pilnuje dobytku.


Okolice miejsca pracy :) W tygodniu mieliśmy wielką burzę z gradem, więc pewnie maki już tak ładnie nie wyglądają :( Kamperem miotało jak łajbą na morzu. Ucierpiały także winorośle. Na naszych polach sporo krzaków zostało zniszczonych. Taki już los winiarza.





Po pracy najlepiej relaksować się przy traktorze. No, może być też inna maszyna rolnicza :)

 Ratatuj w naszym wydaniu. Skalaliśmy go jednak marchewką.

Zeszłopiątkowa impreza. Lały sie wina i szampany. Oj, lały. Szef nasz tak się rozochocił, że zaczął przynosić coraz starsze roczniki. Skończyliśmy na 24 letnim Chablis, które upędził jako pierwsze wino w życiu mając 12 lat. Skończyliśmy o trzeciej. Na zdjęciu, od lewej: ja (właśnie przeżuwam, stąd ta mina :), Corin, Sylvie, Jean- Louis (szef wszystkich szefów, głowa rodu), Jean- Christophe z żoną i dzieckiem (nasz dowódca :)) i na koniec Honza, czyli nowy Czech.

Druty, druty, druty. Kilometry drutów, które tylko czekają by je podnieść :)

Mieliśmy też przyjemność etykietować szampana. Meldujemy, że nie stłukliśmy ani jednej butelki :)

sobota, 15 czerwca 2013

Ahoj!

Bezustanne kilofowanie zwróciło nasze skromne duszyczki w stronę sił nadprzyrodzonych (jak trwoga to do Boga. A co!). Myślimy sobie, może one pomogą? Jako ludzie przebiegli, których umysły skrzą się inteligencją postanowiliśmy nie poprzestawać tylko na naszych lokalnych, europejskich bóstwach. Jak już działać to z rozmachem! Po ustaleniu grafiku i odpowiedniego porządku zaczęliśmy wcielać nasz plan w życie.
Czyli, poniedziałek: Jezus i wszyscy święci, wtorek: Allach, środa: Kriszna itd. No i stało się. Nasze modlitwy zostały wysłuchane. Gdzieś tak przy Buddzie, czy może Sziwie męki, których doświadczaliśmy zostały łaskawie zatrzymane. Od poniedziałku otrzymaliśmy inne zajęcia polowe. Teraz podnosimy wyżej druty, aby rosnące ostatnio jak szalone roślinki miały się na czym wesprzeć. Praca to miła i przyjemna. Wcale niemęcząca, no może odrobinę nudna. Ale nie narzekamy. Cały dzień na świeżym wiejskim powietrzu można potraktować co najmniej jak pobyt w Ciechocinku. I na dodatek za to płacą.

Poza tym nasz obóz odrobinę się uszczuplił. Opisywana w poprzednim poście ekipa zmieniła swe oblicze. Nie ma już Lea, który wyjechał w tajemniczych okolicznościach (ach to kilofowanie :)), Czech też się zwinął (spełniając daną obietnicę i dostarczając na swoje miejsce rodaka). Zaś Walerie i Angela czmychnęły do Paryża. Ale nic to. Wreszcie dojrzały czereśnie, których mamy w okolicy bez liku, więc nie żałujemy sobie witaminek. Ahoj!



Proza kamperowego życia :)



Na naszych włościach.



Wreszcie pada. Tydzień słońca to stanowczo za długo :)


sobota, 8 czerwca 2013

Wieści z krainy wina oraz ślimaków winniczków cz. 2. Walka trwa. Pot się leje, odcisków przybywa.

Czy ktoś z Państwa zna powiedzenie głoszące wszem i wobec, że praca uszlachetnia? My zatem musimy być już uszlachetnieni do granic szlachetności, a może i wychodzimy poza nie. Szlachetność bije z naszych opalonych lic i oślepia wszystkich wokół. Choć bardziej na miejscu byłoby powiedzenie, iż od pracy można garba dostać. O tak, to rozumiemy. Codzienne pomiary suwmiarką wykazują, że garba nam przybywa, a nabyta w dzieciństwie skolioza nieustannie się pogłębia. Ale nie będziemy się tu przecież żalić. Czas płynie, odcisków przybywa, ale za każdym pęcherzem stoi przecież kilka euro :) I oto tu właśnie chodzi.
Sam francuski naród pracuje bardzo dziwnie. Można powiedzieć, że dosyć nieprzewidywalnie. Jednego dnia: gadu-gadu, przerwa, powoli (bardzo, bardzo powoli), gadu-gadu, przerwa, jeszcze wolniej, papierosek.. By, gdy już człowiek się zacznie cieszyć na to obijanie, przykręcić śrubę i dalej, nie ma przerwy i szybciej i szybciej. Nie znasz więc nieszczęśniku dnia ani godziny praco-obijania :)
Jak już o pracy samej to można by pokusić się o krótkie charakterystyki naszych towarzyszy niedoli. To lecimy:

Corin- Paryżanka, lat około sześćdziesięciu, która przed trzema dekadami postanowiła porzucić przesyconą spalinami stolicę dla sielskiego krajobrazu i zdrowego klimatu Burgundii. Nie powstrzymuje jej to jednak przed namiętnym paleniem papierosów (od nich zależy długość przerwy i tempo pracy). Można powiedzieć, że to prawa ręka naszego mocodawcy. Kobieta bardzo sympatyczna, gadająca bez przerwy i usilnie starająca się nauczyć nas francuskiego.

Sylvie- Saint-Brisanka od wielu pokoleń. W wieku Corin. Raczej milcząca. Pracująca pilnie z papierosem w ustach. Sylwie, jak i Corin są przedstawicielkami znanego na całym świecie, silnie feminizującego ruchu przeciwniczek używania maszynek do golenia. A jako, że ostatnimi dniami jest u nas dosyć upalnie to wiemy co piszemy. Ale cóż, nie potępiamy, ponoć tak jest cieplej :). Kobieta sympatyczna i pracowita.

Leo- młody chłopak przybyły z Normandii by nabrać muskulatury i poprzez regularne inhalacje z wiejskiego powietrza zwiększyć poziom testosteronu. Jako człek wątłej postury kilofuje z rzadka (nie to co silne polskie osobniki płci męskiej stworzone wręcz do pracy z kilofem :)) postękując przy tym i wymownie łapiąc się za plecy. Dzięki nietrzymaniu tempa udaje mu się załapać na oddelegowanie do pracy w winiarni. Taki to ma szczęście. Ale dość tych złośliwości. Poza tym to naprawdę miły chłopak.

Tomasz- Czech ze stali. Bardzo dobrze mówiący po francusku (często nasz tłumacz na polu).Nasz polsko- czeski tandem kilofuje od świtu do zmierzchu siejąc postrach wśród okolicznych chwastów. Ponoć osty i inne mlecze szeptają już między sobą legendy o mitycznych, pojawiających się znienacka, nieznających litości pogromcach. Tomasz porusza się czterdziestopięcioletnia ładą w kolorze czerwonym. Świeżo upieczony kardiolog. Niestety każda stal ma swoją wytrzymałość i dzielny Czech ma w przyszłym tygodniu nas opuścić. Na swoje miejsce obiecał dostarczyć rodaka.

Jest jeszcze Angela (ok.20 lat) i Valerie (Paryżanka ok.30 lat), ale jako, że dołączyły do nas niedawno i dzieli nas bariera językowa nie mamy jeszcze zbyt wielu spostrzeżeń z nimi związanych. Poprawimy się w następnym wpisie :)

Nasze skromne duszyczki już znacie, więc pominiemy je.



Dzielna ekipa gotowa do boju. Polsko-czeski duet kilofowy.


Co tu przyciąć żeby nie popsuć :)

 

Moje plecy.


Klimat wioskowy, wręcz uzdrowiskowy.



Takie to cuda mamy w naszej okolicy. Pralnia. Didol zaliczył tu kąpiel.



Relaks na tarasie :)


Kościół z XII wieku.






Tak właśnie dochodzimy do końca dzisiejszego wpisu. Buziaki i papatki.